Kiedy przedarł się przez drażniące jego skórę gałęzie, z początku nie zobaczył niczego z powodu panującej na polanie ciemności. Po chwili jednak jego wzrok przyzwyczaił się do nienaturalnego, nawet jak na Zakazany Las, mroku. Była tam grupka postaci w czarnych pelerynach. Przeklnął w myślach i próbował się bezszelestnie wymknąć. Niestety. Życie nie było tak pobłażliwe.
- Patrzcie, patrzcie. Kogo my tu mamy? Nasz nieustraszony James Potter. Właśnie ucięliśmy sobie małą pogawędkę na twój temat- rozległ się syczący głos.
- Niezmiernie mi miło- zakpił Rogacz.
- No ja myślę.
Jego i tak już syczący głos przeszedł w samo syczenie i prychnie. W krzakach za nim rozległ się szelest i obok młodego Pottera prześlizgnął się wąż. Chłopak drgnął, ale szybko zamaskował strach i obrzydzenie, ponownie patrząc na Voldemorta.
- Czymże sobie zasłużyłem na taki wielki trud z twojej strony, o najłaskawszy panie?- powiedział nadal kpiąc.
- Otóż to, otóż to. Świetne pytanie Jamesie Potterze. Pozwól, że przedstawię ci pewną historię, którą zataili przed tobą twoi rodzice i dziadkowie.
- Jaką historię?- zmarszczył brwi zbity z tropu.
- Och. Zaraz ją poznasz, tylko pozwól, że załatwimy pewną sprawę. Bartneys?
Dziewczyna wyciągnęła różdżkę, błysło, a na nim zacisnęły się więzy tak mocne, że ledwo mógł oddychać. Poczuł, że ktoś go łapie od tyłu i przywiązuje do drzewa. Odchylił głowę, żeby zobaczyć twarz śmierciożercy, ale syknął, bo lina werżnęła się mu w szyję.
- Doskonale. A teraz słuchaj. Wiedz, że pochodzisz z rodziny gorszej niż mugole, szlamy i zdrajcy krwi. Twoja rodzina to zwykłe szumowiny i sam się o tym przekonasz...
Lily Evans przechadzając się po błoniach rozmyślała. Co ma zrobić? Już przegrała walkę z miłością. Dowiodło tego cierpienie jakie odczuwała, gdy myślała, że straciła Jamesa. To był rozpad jej duszy, którego nie potrafiło naprawić nic. Wiedziała, że była żałosna. Jak ona śmiała w ogóle się nad sobą użalać. Wystarczy spojrzeć na takiego Rogacza i każdy w cierpieniu wymięka. On wydaje się być ze stali. Wszystko przyjmuje na klatę i nawet się nie waha, gdy chodzi o poświęcenie dla przyjaciół. Zawsze krzyczała do niego, że on nie jest jej wart i że już na większy szacunek zasługuje akromantula. Teraz pojawia się pytanie. Czy ona jest warta jego?
Spacerowałaby i rozmyślała tak jeszcze długi czas, gdyby nie to, że ktoś założył jej maskę na oczy. Zanim zdążyła krzyknąć zasłonięto jej usta i brutalnie wyciągnięto za włosy. Nie rozumiała nic.
- No więc słuchaj. I nie przerywaj. Kiedy byłem młody i chodziłem jeszcze do Hogwartu, miałem... hm... przyjaciółkę- zaczął Voldemort swoim jadowitym głosem, z szczególną kpiną dla słowa "przyjaciółka".- Razem byliśmy potęgą tej szkoły. Nikt nie śmiał się nam sprzeciwić. Oboje mieliśmy zamiłowanie w czarnej magii i obrzydzenie dla szlam. Nazywała się Katherine. Katherine Potter- tu z ust chłopaka wydobył się dźwięk, coś pomiędzy jękiem, warknięciem a westchnieniem, ale został natychmiast uciszony zaklęciem, które przecięło mu boleśnie skórę na policzku.- Tak. Była matką twojego ojca. Kiedy ukończyliśmy szkołę zaproponowałem jej podróż w celu wytępienia tych gnid z powierzchni Ziemi. Mugole i szlamy to najgorsza rzecz jaką można sobie wyobrazić. Zgodziła się, ale dostrzegłem wahanie w jej oczach. Wszedłem w głąb jej myśli i wtedy dostrzegłem, że ta głupia się zakochała i zmieniła swoje poglądy. Chciała mnie zdradzić, bo jak wiesz, w świecie czarodziejów nie można mordować, a zależało mi na dobrej reputacji. Jednak nie chciałem też zabić Katherine, gdyż była bardzo potężną czarodziejką i szkoda by było zaprzepaścić taki talent. Wymogłem więc na niej, coś co miało mi zapewnić, że nie zdradzi mnie, albo umrze. Złożyła przysięgę wieczystą. Oczywiście się upierała, że to nie jest potrzebne, ale rzuciłem na nią na czas przysięgi imperiusa. Tak więc podróżowaliśmy, a ona odwalała za mnie czarną robotę. Pewnego dnia uciekła. Nie powiedziała nikomu o tym, co robiliśmy, więc zachowała życie. Kilka dni później dowiedziałem się, że wyszła za jakiegoś czarodzieja półkrwi. Nie zabiłem jej. Nie miałem czasu wracać do kraju. Nie działałem aż do momentu gdy się okazało, że urodziła dziecko, twojego ojca. Zrozumiałem, że źle zrobiłem zostawiając ją w spokoju. Udałem się do niej. Torturami zabiłem jej męża na jej oczach. A później ją. Został dzieciak. Nie widziałem powodu by go zabijać, więc ułaskawiłem go, mając nadzieję, że przejdzie na dobrą stronę. Twojego ojca wychowano w sierocińcu jak wiesz już. Kiedy i on skończył szkołę, ożenił się ze zdrajczynią krwi. Odnalazł swój stary dom. Jak się okazało, jego matka prowadziła pamiętnik, który później znalazł. Dowiedział się wszystkiego. Chciałem zapobiec jeszcze na jakiś czas ujawnieniu, więc pojechałem do jego domu. Jednak po drodze spotkałem wróżbitkę. Przepowiedziała mi, że Dorea wkrótce urodzi syna, który będzie próbował mi przeszkodzić do dojścia do władzy. Tak więc zanim dotarłem, przepowiednia częściowo się wypełniła i urodziłeś się ty. W końcu dotarłem, ale ich nie zabiłem, bo złożyli wieczystą przysięgę, że odchowają cię i dołączą wszyscy do mnie. A byli potężnymi czarodziejami, więc się zgodziłem. Ostatnio wstąpiłeś do Zakonu Feniksa i tym samym wydałeś na was wszystkich wyrok. Przed swoją śmiercią Dorea, jeszcze powiedziała, że gdy byłeś zbyt młody żeby cokolwiek zrozumieć i na tobie zawarli przysięgę, że dołączysz do mnie. Zastanawiasz się pewnie po co tak się meczę, by mieć w swoich szeregach. Po pierwsze jesteś w Zakonie, co by dało mi szerokie pole do popisu. Po drugie, Dumbledore ci ufa i to jest dla niego zgubne. Po trzecie, masz potencjał czarnomagiczny, tak jak twoi rodzice i babcia. Po czwarte, ja sobie nie odpuszczam- zakończył jadowitym szeptem.
Przez chwilę milczał nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Kłamiesz- powiedział wreszcie.
- Ależ nie. I sam o tym dobrze wiesz.
Chciał ponownie zaprzeczyć, ale Voldemort spojrzał w stronę krzaków, z których wyszedł. Te po chwili się rozgięły i wyszedł zza nich śmierciożerca ciągnąc za sobą za włosy jakąś dziewczynę. Pchnął nią w jego stronę tak, że padła u jego stóp. Ściągnął jej opaskę z oczu. Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na niego.
- Lily?- jęknął słabo- Co ty tu robisz?
- James... Ja tylko wyszłam na spacer po błoniach- szepnęła przerażona.
- Ty podły gadzie! Po co ją tu sprowadziłeś?! To sprawa między nami! Pożałujesz tego! Wszyscy się zaraz domyślą, że to ty!- krzyknął wściekły.
- Jamesie Potterze. Po co się złościć? Właśnie po to ona tu jest. Będzie przykładem dla tych, którzy będą chcieli nam przeszkodzić. Nie martw się. Trochę ją pomęczymy. Może wtedy nam powiesz choć trochę o Zakonie Feniksa- zaśmiał się złowieszczo.
- Zostaw ją! I tak wam nic nie powiem, bo nic nie wiem!
- O tym to my się jeszcze przekonamy. Crucio!
Las wypełnił pełne agonii krzyki dziewczyny i błagania zrozpaczonego chłopaka.
Nadszedł ten moment, gdy trzeba wybierać między dobrem świata, a życiem ukochanej osoby.
*************************************************************************
Hej :)
Przepraszam za tak długą nieobecność. Mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomnieliście.
Rozdział pewnie trochę nudny, ale bardzo kluczowy w dalszych wydarzeniach.
Lily wstawię jak narysuję, ale nie wiem kiedy.
Pozdrawiam z nadzieją na komentarze,
wasza Rogaczka.
W następnym rozdziale:
- co zrobi James?
- czy w Gryffindorze jest zdrajca?
- niespodziewany gość w Hogwarcie.