środa, 7 lutego 2018

ZAWIESZENIE

Zawieszam blog do czasu nieokreślonego. Dziękuję tym, co czytali i komentowali moje posty, choć tych komentujących było niewielu. Może to mnie skłoniło do przerwania, nie wiem. Wiem, że strasznie wyjechałam po za schemat, ale o to właśnie chodziło. Będę chciała od czasu do czasu poprawić swoje stare posty, bo być może to one odstraszają czytelników, tego też nie wiem.
Pozdrawiam serdecznie, i mam nadzieję do zobaczenia! Ciał wizzards!

niedziela, 17 września 2017

20. Uczucia.

Po ocknięciu się Jamesa, nadzieja wstąpiła w przyjaciół na nowo. Zawołali lekarza i czekali jak ten skończy go badać.
- Za kilka dni powinien się obudzić i wtedy będziemy wszystko wiedzieć- uśmiechnął się do nich pocieszająco i wyszedł.
Przyjaciele zagłębili się w myślach. Czy Rogacz po tym wszystkim nadal będzie tym samym chłopakiem, którego znali? Czy on wróci do nich? Nie mieli pojęcia co dokładnie robił przez ostatnich kilka miesięcy. Nie mogli jednak nadziwić się jego odwadze. Potrafił porzucić swoje szczęście w imię swoich przyjaciół. Bezinteresownie. Nie wahał się poświęcić życie za Syriusza. Nie mieli pojęcia jakim cudem przeżył śmiertelne zaklęcie. Nigdy wcześniej nikt go nie przeżył. Co za moc drzemie w ciele zaledwie siedemnastoletniego czarodzieja? Czy to przypadek, czy drga szansa od losu? Tyle pytań na które nie potrafią znaleźć odpowiedzi. Jednak siedzieli przy nim i czekali. Tak bardzo za nim tęsknili. Z niecierpliwością patrzyli na chłopaka. Każdy jego oddech, każde drgnięcie, uważali za cud. Nie mogli doczekać się momentu, w którym obudzi się, a oni będą mogli powiedzieć mu jak bardzo go kochają, przytulić go i usłyszeć od niego obietnicę,że nigdy więcej ich nie zostawi. Brakowało im jego huncwockiego uśmiechu, blasku w oczach kiedy opowiadał o quidditchu. Brakowało im radosnego głosu, śmiechu. Po prostu jego.
Time skip
James powoli rozchylał oczy. Wiedział, że gdy tylko to zrobi spotka się z oskarżycielskimi spojrzeniami przyjaciół. Zaczną się pytania, na które nie będzie mógł odpowiedzieć. Zobaczy w ich oczach tęsknotę, która może go złamać. Wiedział, że gdy spojrzy na swojego brata ujrzy wyrzuty sumienia. Wiedział, że w nich wszystkich ujrzy rozczarowanie. Wiedział, że zostawiając ich, nie tylko jemu będzie ciężko. Mimo to starał się o tym nie myśleć. Uniósł powieki, wiedząc, że musi się z tym wszystkim zmierzyć. Bał się tego. Mimo to, nie poddał się. Jednocześnie czuł radość, że zobaczy ich, że będzie mógł usłyszeć ich głosy, że choć przez chwilę będzie wśród tych, których kocha. Usłyszał przyciszone rozmowy jego przyjaciół. Rozejrzał się ostrożnie i dostrzegł ich wszystkich razem. Mimowolnie jego serce zalała fala ciepła i nadziei. Chciał coś powiedzieć, ale ból uniemożliwiał mu to. Skupił całą swoją wolę na tym i z jego ust wydobyło się przeraźliwie ciche:
- Przepraszam.
Momentalnie wszyscy umilkli. Widział, jak  wstrzymują oddech. Jak wpatrują się w niego z troską, tęsknotą i miłością. Po chwili jednak ten szok minął i w sali zapanowały wesołe krzyki, przeplatane dziesiątkami pytań, które rozsadzały mu głowę. Milczał jednak. Nie przeszkadzał mu ten ból. Liczyło się to, że jego przyjaciele są razem z nim. Uśmiechnął się do nich słabo, na co się uciszyli i po prostu wpatrywali się w niego z radością na twarzach. W między czasie przyszedł magomedyk zwabione gwarą.
- Ale proszę się uciszyć! Jak się pan czuje?
- Jakby przebiegło po mnie stado centaurów- wychrypiał.
- Mhm...- wymruczał zapisując coś na pergaminie- No więc tak. Był pan w stanie tzw. śmierci klinicznej. Wie pan co to?- kiedy James przytaknął kontynuował.- Dzisiaj mamy 30 lipca. Zostanie tu pan dopóki bóle nie ustaną i jeśli stan się nie pogorszy- powiedział rzeczowym tonem, ale kiedy skończył podniósł głowę, a w jego oczach zabłysła iskierka.- Tylko jak do licha pan przeżył śmiertelne zaklęcie?! Podobno dostał pan prosto w serce!
Potter zmarszczył brwi i się zastanowił. Jak to możliwe... Na Merlina! Chyba, że... nie...nie, nie, to nie może być to!
- Nie wiem- powiedział jednak.
- W każdym razie... Może zostać tylko jedna osoba w sali- na te słowa wstąpiła w niego ulga, że nie będzie musiał się z nimi zmierzyć na raz.
- Ja zostaję!- krzyknął każdy.
Spojrzeli na niego wyczekująco, ale on dostrzegając wyrzuty sumienia w oczach Syriusza, patrzył tylko na niego.
- Łapo ty zostań.
Ten kiwnął głową, a reszta mamrocząc wyszła z sali.
- Panie Black może pan iść powiadomić profesora Dumbledore'a i pana Pottera, że się obudził.
Syriusz skinął głową po czym oboje wyszli. Rogacz pomimo bólu podniósł głowę i rozejrzał się szybko po sali. Jest. Sięgnął po jego płaszcz, który leżał na krzesełku obok. Przeszył go promieniujący ból po całym ciele. Syknął głośno. Zignorował i to, wpatrując się w pelerynę. jej przód wyglądał jak spalony. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, w pobliżu serca i zamarł.
- Na Merlina!- wciągnął ze sykiem powietrze, a przez jego głowę przepłynęła burza myśli.
Usłyszał otwierające się drzwi, więc szybko odrzucił na swoje miejsce pelerynę i przybrał kamienną twarz, mimo, że jego serce wypełniało przerażenie.
- Coś nie tak? Wezwać magomedyka? Strasznie zbladłeś- powiedział z troską Black.
- Nie.. nie. Jest ok- posłał mu słaby uśmiech.
Lecz niestety nic nie było dobrze.




Tysiące mil od Londynu, gdzieś na Morzu Północnym, jak zawsze panowała przerażająca atmosfera. Fale odbijały się jak w sztormie o brzeg klifu, na którym stał potężna, stara wieża. Wokół niej przez powietrze przepływały stwory w czarnych płaszczach. Niebo było zachmurzone i ciskało błyskawicami. Nikt, któremu życie miłe nie przebywałby dobrowolnie w tym miejscu. W powietrzu na miotłach unosiły się postacie w czarnych pelerynach. Nad około tysiąca tych postaci, górowała jedna. Zupełnie nie przypominała człowieka. Skórę miał białą niczym marmur, a jego czerwone oczy, miały źrenice niczym u węża. Lord Voldemort krzyknął
- Atakować!
I kolorowe promienie z różdżek pomknęły ku Azkabanowi uwalniając pozostałych śmierciożerców. Przez wypełnione burzą powietrze przemknął się przeraźliwy śmiech.
- Zobaczysz kto tu rządzi Dumbledore.
********************************************************************************
Tak. Wiem. Pisałam, że mam rozdział, ale wydawał się tak beznadziejny, że go usunęłam i powstała ta krótka wersja rozdziału. Jak myślicie co było w pelerynie? Co pozwoliło przeżyć Jamesowi?
NIE BĘDZIECIE KOMENTOWAĆ=BRAK ROZDZIAŁU. DUŻO KOMENTARZY=ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ SZYBKO.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

19. W otchłani wspomnień.

Każdy z nich przestał płakać. Już nie mieli siły. Jakby ich dusze poleciały wraz z duszą Jamesa. Nic nie czuli, nic nie słyszeli. Pozostała pustka. Byli jak w transie. Syriusz trzymał zimną dłoń swojego przyjaciela. Stracił już nadzieję. Chciał umrzeć, ale wiedział, że poświęcenie jego brata mijałoby się wtedy z celem. Nie pozostało mu nic. Wtedy właśnie poczuł jak palce Jamesa drgnęły i znów pozostały nieruchome. Krzyknął ze zdziwieniem i z nutką nadziei:
- On poruszył palcami!
Remus spojrzał na niego, a jego oczy były bez wyrazu.
- Syriuszu...Zdawało ci się. On... nie żyje. Nic z tym nie poradzimy- szepnął cicho.
Black spojrzał na nieruchome, zimne i blade ciało młodego Pottera. Resztka jego nadziei została podeptana i rzucona w błoto. Głos teleportacji magomedyków ledwo do nich dotarł. Zostali odsunięci brutalnie od Rogacza. Poczuli jakby ktoś im wyrwał razem z tym poszargane serca. Jakby one zostały przy nim. Po minucie, która wydawała się wiecznością medyk podniósł się i spojrzał na nich. Uśmiechną się pokrzepiająco. Syriusz i Remus poczuli wypełniającą ich furię. Wściekłość zastąpiła na chwilę smutek i wybudzili się z transu. Nie mogli pojąć jak on może wysyłać uśmiechy do nich, kiedy to stracili najważniejszą ich sercom osobę. Jednak ten nie zważał na nich i powiedział:
- To co go spotkało mugole określają jako śmierć kliniczną*.
- Zaraz... Co?- zapytał Mark Potter.
- A to, że on żyje- jego uśmiech się poszerzył jeszcze bardziej i przez ciemną rzeczywistość przebiło się słońce.


James:
Zanim wszystko pochłonęła jasność ujrzałem twarze ludzi będących na łące.
- Mama? Tata?- zapytałem.
Mój głos drżał i był nienaturalnie piękny. W klatce piersiowej poczułem niebywałe ciepło. Jak to możliwe? Przecież oni nie żyją. Umarłem? Pomyślałem o moich bliskich. Zostawiłem ich. Nie będę mógł już ich chronić. Pomyślałem o tym, jak muszą się w tej chwili czuć. Co ja bym czuł na ich miejscu. Wtedy ta światłość pociągnęła mnie w dół. Byłem zdezorientowany. Jasność ponownie zniknęła i pojawiła się ciemność. Przez moją głowę przepłynęły wspomnienia.

Trzyletnie dziecko biegnie przez park w stronę siedzącej na kocu kobiety. 
- Mamo! Mamo! Widziałem wiewiólkę**!
Kobieta zaśmiała się i spojrzała z czułością na swojego synka. Złapała go w swoje ramiona i przytuliła mocno.
- Kocham cię mamusiu- powiedział chłopczyk uśmiechając się radośnie.
- Ja ciebie też synku i nigdy nie przestanę.
~~~~~~~~~~~~
Wzdłuż plaży przechadzało się małżeństwo. Pośrodku nich szło pięcioletnie dziecko trzymając obu rodziców za rękę.
- Tatusiu. Opowiedz mi o swojej pracy, plooszę-powiedział chłopczyk robiąc słodkie oczka w stronę mężczyzny.
Ten uśmiechnął się i powiedział:
- Widzisz Jim. Na świecie są ludzie dobrzy i ludzie źli. My staramy się, aby tych złych było jak najmniej i żeby każdy mógł czuć się bezpiecznie.
- Czyli ty jesteś takim supermenem, prawda tato?
Mężczyzna roześmiał się i potargał swojemu synowi włosy.
- Pamiętaj Jimmy. Choćby nie układałoby ci się w życiu, nie zejdź nigdy na tą złą stronę. Bo warto być dobrym chociaż dla ostatniego człowieka na tej planecie. Dobro zawsze zwycięży nad złem, tylko trzeba w to głęboko wierzyć.
~~~~~~~~~~
Był ranek dziesięcioletni chłopiec z radością zbiegał do kuchni. To dzisiaj są jego urodziny. Wyjątkowy dzień. Rodzice mieli ostatnio dużo pracy, dlatego cieszył się na wspólnie spędzony dzień. Wszedł do kuchni, ale tam dostrzegł tylko gosposię. Uśmiech mu lekko opadł, lecz wciąż nie pozwalał mu zniknąć.
- Dzień dobry James. Wszystkiego najlepszego!- krzyknęła radośnie pani Mathiew. 
- Dzień dobry. Gdzie są rodzice?
Gosposia spojrzała na niego ze współczuciem i z troską mówiąc:
- Mieli pilne wezwanie. Musieli wyjechać i wrócą dopiero jutro wieczorem.
Chłopak spojrzał na talerz, który przed nim postawiła i wymamrotał:
- Nie jestem głodny.
Ze spuszczonym wzrokiem udał się na górę pozostając tam do końca dnia.
~~~~~~~~~~~
Czternastoletni chłopak wrócił na święta do domu razem ze swoim przyjacielem Syriuszem. Otworzył drzwi do willi i krzyknął:
- Jesteśmy!
Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi zostawił kufer w holu i ruszył do salonu. Jednakże nikogo tam nie zastał. Dostrzegł jedynie kartkę leżącą na stoliku.
Drodzy Jamesie i Syriuszu!
Niezmiernie nam przykro, że nie możemy spędzić tych świąt razem i że dowiadujecie się o tym dopiero teraz, ale mieliśmy pilne wezwanie. Będziemy dopiero za kilka dni. Jeśli chcecie to wróćcie się do Hogwartu lub zostańcie. Mam nadzieję, że mimo wszystko mile spędzicie te święta. Więc... wesołych świąt!

Wtedy poczułem jak moim ciałem wstrząsają dreszcze. W klatce piersiowej ogarnął mnie ból. Ledwo mogłem oddychać. Spostrzegłem, że moje ociężałe powieki drgają. Spróbowałem więc je podnieść. Udało mi się dopiero za piątym razem. Jak przez mgłę widziałem postacie nade mną i po chwili usłyszałem głos jakby z oddali.
- Obudził się!
I wtedy zemdlałem.
*******************************************************************************
*śmierć kliniczna- jest to stan w którym zatrzymuje się praca wszystkich narządów oprócz mózgu. Dlatego Lunatyk nie wyczuł pulsu. Osoby będące w stanie śmierci klinicznej mogą "ujrzeć raj". Jeśli stan utrzymuje się dłużej niż kilka minut dochodzi do niedotleniania mózgu, więc i do paraliżu ciała.
**błąd zrobiony celowo
*********************************************************************************
Ymmm... hej? Jesteście tam? Tylko proszę nie bijcie. Jak myślicie, dlaczego James przeżył?

poniedziałek, 13 lutego 2017

18. Poświęcenie.

     Cztery dziewczyny pędziły przed siebie. Nie zważając na uderzające je gałęzie brnęły dalej. W ich oczach malował się strach, a oddech nienaturalnie, nawet jak na bieg, przyspieszył. Każda z nich pędziła w jednym celu. Musiały sprowadzić pomoc. Musiały uratować Jamesa. Po policzkach rudowłosej płynęły słone łzy. Pozostałe nie były w stanie na to się zdobyć. Były bardzo roztrzęsione. Kiedy dotarły wreszcie pod gabinet dyrektora, wyglądały bardzo żałośnie. Miały zadrapania na ciałach oraz obite od upadków kolana. Włosy, które były w nieładzie, ozdobione były licznymi listkami.
- To kto zna hasło?- wysapała roztrzęsionym głosem Dorcas.
- Evans, Williowes, Lorens, Meadowes, co wy tu robicie?- rozległ się głos Marka Pottera.
Zaczęły się przekrzykiwać nawzajem i ich głosy splotły się w jeden wielki hałas. Jednak starszy Potter zdawał się coś z tego usłyszeć, bo przeraźliwie zbladł na twarzy i wysłał patronusa-hipogryfa do dyrektora. Kilkanaście sekund później chimera odsunęła się i wyłonił się z niej Dumbledore.
- Gdzie oni są? Prowadźcie!- powiedział szybko.
     W jego oczach zwykle połyskujących wesołym blaskiem nie było ani krzyty wesołości. Nigdy nie widziano go w takiej determinacji. Energia i siła biła od niego, a mimo to widać też było pod nimi zmęczonego, zmartwionego i przygnębionego staruszka. Spojrzenie w jego oczy i muzyka feniksa napływająca z gabinetu sprawiły, że wszyscy momentalnie się uspokoili. Przez ich serca przepłynęła nadzieja. Dziewczyny ochłonęły i odzyskały trzeźwość umysłu. Nie zwlekając popędziły tam, skąd przybyły. Adrenalina buzowała w ich krwi. W Lily, Ann, Dorcas i Kate obudził się duch walki, którego jeszcze chwilę temu nie było. Każda z nich miała nadzieję, a to przecież jest najważniejsze. Kiedy dobiegali na miejsce usłyszeli krzyk mężczyzny. Krzyk przepełniony bólem, niedowierzeniem, wściekłością. Z szalejącymi sercami dotarli na miejsce. To co zobaczyli zdeptało wszystkie resztki nadziei. Zniszczyło im wiarę. Zdruzgotało życie. Dostrzegli błysk teleportującej się osoby, jednak najbardziej oczy przykuwała inna scena. Najsmutniejsza, jaką kiedykolwiek widzieli. Na ziemi u stóp Syriusza leżał James. Jego poniszczona od wielu walk twarz zastygła w bezruchu. Choć oczy miał zamknięte z jego twarzy nie zniknęła pewność siebie, determinacja. Kończyny bezwładnie były rozrzucone wokół tułowia, jakby przed chwilą zasłaniał kogoś rękoma. Sekundę później na kolana obok niego padli Remus oraz Syriusz. Remus wziął nadgarstek przyjaciela i zacisnął dwa palce na jego przegubie. Syriusz wpatrywał się w niego z napięciem i rozpaczą. Kiedy Lunatyk uniósł na niego wzrok, Łapa dostrzegł łzy płynące z jego wypełnionych bólem oczu.
- Niee!!!- ryknął jak zranione zwierzę kładąc twarz na klatce piersiowej swojego najlepszego przyjaciela i brata.
     Lupin uczynił ten sam gest, a z gardeł oby chłopaków wydobywał się potężny szloch. Nie mogli uwierzyć, że tak się to skończyło. Przecież mieli jeszcze tyle rzeczy do zrobienia! Tyle dowcipów do wykonania, tyle pełni, w których mieli wspólnie włóczyć się po lesie, tyle nieobgadanych spraw. Stracili przyjaciela. Najlepszego jakiego każdy człowiek mógł sobie wymarzyć. Przyjaciela, który nie wahał się zasłonić przyjaciela przed lecącym w niego śmiertelnym zaklęciem. Przyjaciela wiernego do końca. Ich brata.
- Ty pieprzony bohaterze- wyszlochał Syriusz czując, że jego serce okropnie krwawi.
   Nie mógł zrozumieć dlaczego James umarł za niego, kiedy on go ranił. Kiedy on go zawiódł. Nie wybaczy sobie do końca swojego żałosnego życia, że Rogacz poświęcił się dla niego. Nie potrafił przyjąć do swojego zbolałego serca tego, że już nigdy nie usłyszy jego głosu. Nigdy się już razem nie zaśmieją. Nie pokłócą. Nie zrobią już nic razem. Bo dusza Jamesa uleciała gdzieś daleko i patrzy teraz na nich z góry. Na ziemi zostało tylko ciało. Martwe ciało. Serce, które już nigdy nie zabije. Płuca, które już nigdy nie poruszą się w oddechu. Usta, które już niczego nie wypowiedzą. Oczy, które już niczego nie zobaczą. Uszy, które niczego nie usłyszą. Ciało, które już nigdy nie poruszy się. Krew, która zastygła, już nigdy nie poniesie adrenaliny, budząc do szybszej pracy resztę narządów. Ale przede wszystkim. Całość, która już nigdy nie będzie żyła. Wszyscy przyjaciele uklękli obok Rogacza i oddali się temu cierpieniu. Upajali się być może ostatnimi oznakami, że James żył. Na ich myśli wypłynęły wszelakie wspomnienia z nim związane, które jeszcze bardziej wbijały noże w ich serca.
- T-ty nie mogłeś umrzeć! Nie mogłeś as zostawić! Nigdy nas nie zostawiasz- krzyczał Lupin uderzając lekko otwartą dłonią przyjaciela.- Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz!- krzyczał dalej, choć w jego gardle urosła gula i dławił się własnymi łzami.
    Lily oparła czoło o czoło Pottera i wstrząsana szlochem wymamrotała:
- To przeze mnie. To wszystko się zaczęło ode mnie.
   Dorcas głaskała jego dłoń. Zawsze tak robili sobie nawzajem, gdy potrzebowali pocieszenia. Teraz jednak ona szukała bliskości z nim. I szeptała:
- Ty nie mogłeś umrzeć. Obiecaliśmy sobie kiedyś, że będziemy niezniszczalni, pamiętasz?
   Ann i Kate przytulały się do siebie i po prostu płakały. Mark stał i wylewał gorzkie łzy tracąc kolejnego i ostatniego członka rodziny, którego darzył miłością jak własnego syna. Albus natomiast stał obok niego i powtarzał sobie w myślach, że nie powinni żałować umarłych, tylko tych, co żyją bez miłości, jednak i to nie pomagało. Nie był w stanie pojąć tego, że zło odebrało życie człowieka, którego serce przepełnione było dobrem i którego to dobro do tej śmierci doprowadziło. Ostatkiem sił powstrzymując łzy, podniósł różdżkę i wysłał patronusa do Świętego Munga.

   Bellatrix teleportowała się przed swoim panem z dzikim uśmiechem na ustach. Padła zadowolona przed swoim panem i powiedziała:
- Panie mój. James Potter nie żyje. Zabiłam go.
Na twarz Lorda Voldemorta wypłynął lubieżny uśmiech.
- Doskonale Bello. Zostaniesz nagrodzona, bo jako jedyna wśród bandy tych idiotów zrozumiałaś moje pragnienie, a Lord Voldemort potrafi być wdzięczny.
- To był zaszczyt mój panie- wyszeptała szczęśliwa i odeszła.
- Teraz już spokojnie można dążyć do nieśmiertelności- wysyczał głaszcząc węża długimi palcami po głowie.- Już niedługo Dumbledore. Najlepszy członek twojego zakonu poległ. Teraz kolej na ciebie- zaśmiał się długo, złowieszczo, ale też bez humoru.
   Teraz już nikt nie jest bezpieczny...



    Tymczasem James Potter czuł, że leci. Przed sobą nie widział nic tylko oślepiającą światłość. Jego świadomość i ciało opanowała nadzwyczajna lekkość. Nagle przestał lecieć, a światłość lekko się rozjaśniła tak, że mógł dostrzec gdzie jest. W tym świetle ujrzał przepiękną łąkę z mnóstwem uroczych kwiatów. W oddali słychać było wesoły świergot ptaków. Wśród nich słyszał też słodki śpiew feniksa. Jego serce zalała fala przyjemnego ciepła. Nic go nie bolało. Był lekki, wypoczęty i spokojny. Ujrzał, że na łące przebywają oprócz niego dwie postacie. Biel nagle wróciła ze zdwojoną siłą i z każdym krokiem coraz mniej widział. Jednak z przymrużonych powiek dostrzegł jeszcze kim są ów osoby.
- Mama? Tata?- zapytał drżącym, ale niebiańsko pięknym głosem...
********************************************************************************
Hej :)
Rozdział znów z poślizgiem, ale znów nie miałam na niego czasu, choć wena była. Jest krótki, dlatego, że nie chciałam popsuć tej aury jakimiś głupotami. Mam nadzieję, że się podobało. Rozdział pozwolę sobie zadedykować Potterównie, Huncwotce, od których zawsze mogę liczyć kilka słów. Dziękuję! Liczę, że nie zawiodę się na was i będą komentarze, bo chyba wprowadzę wymagania co do ilości...
Pozdrawiam, Rogaczka
   

wtorek, 10 stycznia 2017

17. Wybory cz. 2

- Więc jak Potter? Ty czy twoi przyjaciele?- zaśmiała się ze zniecierpliwieniem Lestrange.
- I ja i oni- uśmiechnął się wyciągając z kieszeni mały przedmiot, na którego widok śmierciożecom stanęły skamieniałe serca...
W ręku Jamesa Pottera spoczywał legendarny medalion Salazara Slytherina.
- Skąd to wasz?- wyszeptała Bella.- Gadaj!- ryknęła nagle, mierząc w niego różdżką.
- Nie tak ostro- zaśmiał się kpiąco.- Chyba nie chcesz, żeby Voldemort dowiedział się jak strzegłaś jego skarbu.
- Nie wymawiaj jego imienia. Nie jesteś godzien- warknęła.- Nawet nie wiesz jak ten przedmiot jest ważny. Oddawaj!
Młody Potter wciąż przybierał kpiącą maskę. Jednak w jego sercu narastało przerażenie widząc swoich przyjaciół skrępowanych linami. Wiedział, że to jego wina. Dostrzegł pręgi na twarzy Syriusza. Domyślał się, że będą próbowali coś z niego wyciągnąć. Nie mogli wiedzieć, że on nic nie wie. Nie pozostało mu nic innego jak odgrywać swoją rolę.
- Bello moja droga, to ty nie wiesz. On kazał ci po prostu tego pilnować. Ja wiem, co to. I wiem, że nie ujdziesz z życiem, kiedy się dowie, że to przez przypadek...- tu przyłożył różdżkę do medalionu i uśmiechnął się niewinnie- zniszczę- zaśmiał się gorzko i wyszczerzył do niej zęby.- Jeśli  nie chcesz, żeby się tak stało puść ich wolno- wskazał podbródkiem na przyjaciół- i oni odejdą- tym razem pokazał na śmierciożerców.
- Kim ty jesteś, żeby nam rozkazywać?- warknął Lucjusz.
- Kimś więcej niż ty- zaśmiał się i splunął na nich.
Chodź w Belli się gotowało ze wściekłości powstrzymała Malfoya przed jakimkolwiek ruchem.
- Nie rób niczego pochopnie. To nie są żarty- mruknęła do niego.
- Nie są żarty?! Jak ty tego pilnowałaś, że ten plugawy szczeniak ci to ukradł?!
- Uspokój się. Rób tak, jak on mówi- warknęła spoglądając ze strachem na różdżkę przytkniętą do medalionu.
- Co?!
- Chcesz żeby Czarny Pan się wściekł? Chcesz?!
- I tak się wścieknie jak się dowie o tej akcji.
- Na razie nawet o niej nie wie. Rozwiąż ich i idźcie stąd.
Lucjusz westchnął głośno i prychnął z irytacją. Zawsze popierał Czarnego Pana. Przez tego Pottera traci reputację u niego. Chciał to wszystko naprawić zabijając Pottera, ale ten znów pokrzyżował mu plany. Pełen złości skinął na swoich towarzyszy, ci rozwiązali Syriusza, Remusa, Kate, Dorcas, Ann i Lily, a później aportowali się.
- Masz czego chciałeś Potter- warknęła pełna wściekłości Bellatrix.- Teraz oddaj mi ten medalion, albo cie zabije.
- Och... Ale zanim mnie zabijesz zdążę go zniszczyć- uśmiechnął się.
Spojrzał ponad głową Belli na swoich przyjaciół, którzy stali jak sparaliżowani i parzyli się przerażeni na jego poczynania. Obszedł ją nie obracając się do niej plecami i podszedł do nich. Ona od razu się odwróciła i celowała w niego różdżką. James machnął szybko różdżką wytwarzając przezroczystą błonę nad przyjaciółmi, którzy momentalnie znikli.
- Uciekajcie, ta błona długo się nie utrzyma. Proszę, zróbcie to dla mnie. Wezwijcie pomoc- mruknął do nich cicho, żeby Bella nie usłyszała, po czym wrócił na swoje miejsce.
Wiedział, że przyjaciele wykonali jego polecenie, bo powietrze w miejscu, w którym byli, ledwo zauważalnie drgało w coraz to dalszych odcinkach. Wyczuwał też, że Syriusz i Remus zostali. W tym przypadku nie było żadnych widocznych oznak. To po prostu była magia przyjaźni. Huncwotów łączyła tak wielka więź, że potrafili wyczuć, że któryś z nich jest w pobliżu.
- Oddaj to!- warknęła bliska wybuchu Bellatrix.
Pokręcił głową z uśmiechem i zaśmiał się kpiąco. Rozjuszona Lestrange wydała z siebie wściekły krzyk. Skierowała w niego różdżkę i już mknął ku niemu czerwony promień. On był na to przygotowany. Rozgrzała się walka. Mimo, że była wyrównana, James powoli tracił siły. Zbyt częste walki ze śmierciożercami i nieprzespane noce dały mu się we znaki. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego Remus i Syriusz stali bezczynnie. Nie robili nic, gdyż młody Potter w zaklęciu zawarł siłę, która uniemożliwiała im ruch do przodu, a ich różdżki posiadała Bella. Nie chcieli też uciec, bo pomimo paraliżującego ich strachu, gorączkowo myśleli jak pomóc przyjacielowi. W pewnym momencie otaczająca ich błona pękła. Bellatrix zamarła, a James, który podczas walki przemieszczał się i był teraz w pobliżu przyjaciół wpatrywał się w nich ze strachem. Za nim zdążył cokolwiek zrobić, śmierciożerczyni z radosnym uśmiechem celując w Blacka powiedzała:
- Avada Kedavra!
Nie wiele myśląc rzucił się w stronę Łapy, przyjmując na siebie zaklęcie. A potem ogarnęła go ciemność. Czuł, że unosi się. Czy to wszystko na prawdę się skończyło?


Wróćmy do wydarzeń sprzed kilku dni. Na drodze pojawiły się dwie postacie w czarnych szatach. Ani mężczyzna, ani kobieta nie byli świadomi, że szaty tego pierwszego trzyma się James Potter ukryty pod peleryną niewidką. Ruszyli wspólnym krokiem do wielkiego, starego domu. Jego właściciel najwyraźniej nie dbał o wizerunek, gdyż ogród był zachwaszczony, a ściany pokryte łuszczącą się farbą były pokryte pnącym się bluszczem. Rudolf i Bella otworzyli furtkę, która zaskrzypiała przeraźliwie. Chłopak bez namysłu ruszył za nimi. Przemierzali mroczne korytarze w domu, aż wreszcie dotarli do celu. Kiedy weszli do pomieszczenia, James wzdrygnął się. Jedynym jasnym elementem pokoju był oświetlający białą postać na fotelu kominek. U stóp Lorda Voldemorta leżał wąż sycząc cicho i z rozkoszą, gdy zobaczył przybyszów. Ci padli na kolana przed swoim panem.
- Panie, wzywałeś nas- powiedziała kobieta służalczym tonem.
- Tak. Mam dla was zadanie. Niezwykle ważne zadanie- wyszeptał ten w odpowiedzi.
- Jesteśmy do twojej dyspozycji panie- powiedział potulnie Rudolf.
- Musicie ukryć bardzo ważny dla mnie przedmiot- wysyczał wyciągając ku nim rękę z medalionem.- Pilnujcie go. Strzeżcie go, bo od tego zależy wasze życie.
Bellatrix podniosła się i wzięła od niego medalion. Włożyła go do kieszeni swojego płaszcza.
- To dla nas zaszczyt panie.
Schylili głowę i odwrócili się wychodząc z pomieszczenia. Niepostrzeżenie Rogacz wyjął z kieszeni ten medalion i uśmiechnął się z radością. Już miał odejść, kiedy usłyszał coś dziwnego. Czarny Pan zmienił swój głos w syczenie zwracając się do węża i głaszcząc długimi palcami jego głowę. Mowa wężów- przeszło mu przez myśl. Jednak po sekundzie dotarło do niego coś innego- on to rozumiał.
- Naginiii. Już tak mało mi brakuje, żeby osiągnąć nieśmiertelność. Już niedługooo.
- Cieszę się razem z tobą paniee.
Z szokiem wymalowanym na twarzy szybko wycofał się z pomieszczenia
*********************************************************************************
Hej. Krótko, ponieważ to było dokończenie tamtej części. Już piszę następny rozdział! Czekam na komentarze (mam nadzieję, że będą, bo komentarze=nowy rozdział). Pozdrawiam, Rogaczka

niedziela, 18 grudnia 2016

17. Wybory cz. 1

Kiedy w całej klasie Obrony Przed Czarną Magią zaległa cisza, każdy spojrzał na przybysza. Był to nie kto inny jak James Potter. Jednak nie wyglądał tak, jak przed tygodniem. Zniknęły wszelkie rany i bladość skóry. Wszystkich zdziwiło, że po tym jak tydzień temu wywrócił życie Hogwartu do góry nogami i ucieczce przed własnymi przyjaciółmi, teraz stał i uśmiechał się szeroko. Spojrzał na nauczyciela i powiedział:
- Wybacz wuju, ja tylko na chwilkę. Syriusz? Możemy porozmawiać?- powiedział ochrypniętym głosem, ale jakby udawanym.
Black patrzył na niego chwilę. Na jego twarzy malowało się jednocześnie zdziwienie, jak i wielka radość. Nie czekał długo i szybko podszedł do przyjaciela. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i gestem wskazał na otwarte drzwi.
Wyszli, a James od razu szybko ruszył.
- Rogacz? O co chodzi? Wróciłeś? Dlaczego uciekłeś z Hogwartu? Gdzie my idziemy?- zasypał go pytaniami Łapa.
Ten nic mu nie odpowiedział, tylko nadal się uśmiechając szedł szybkim krokiem po schodach prowadzących do lochów. Black zaczął być niecierpliwy i niepewny. Mrok ślizgońskich lochów otaczał ich ze wszystkich stron, a rozpalone pochodnie dodawały grozy.
- James? Co tu robimy? Spójrz na mnie wreszcie!- wściekł się.
Jego przyjaciel odwrócił się wreszcie i spojrzał na niego. Oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, a włosy poruszały się lekko na wietrze.
- Ty to jesteś jednak bardzo głupi Black- zaśmiał się zupełnie inaczej niż prawdziwy Potter.
- C-c-o?- to jedyne co zdążył wyjąkać, zanim poczuł uderzenie w głowę i zapanowała ciemność.
Przeraźliwy śmiech potoczył się echem po ścianach mrocznego lochu. Płomienie w pochodniach zadrżały i urosły, jakby się cieszyły z otaczającego wszechświat zła.


Tysiące, a może nawet miliony mil od Hogwartu, w Azkabanie, smutek więźniów kłębił się niczym dusząca mgła, która nie chce opaść. W jednej z kamiennych cel, w rogu siedział skulony chłopak. Jego mysie włosy oklapły mu na blade czoło. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Peter Petergiew bardzo żałował swoich czynów. Brzydził się sam sobą i nie wiedział jak to wszystko naprawić. Glizdogon był tchórzem. Wielkim tchórzem. Kiedy Ślizgoni zaproponowali mu śmierciożerstwo, które uratowałoby mu życie, nie pomyślał o bliskich, ani o tym jak bardzo ich skrzywdzi. Od połowy piątej klasy donosił Voldemortowi o wszystkim, a w wakacje dostąpił największego zaszczytu, jaki sługa może otrzymać od Czarnego Pana- na jego ramieniu został wypalony Mroczny Znak.
Zaszlochał jeszcze mocniej i w jego myśli rzuciło się wspomnienie, jak poznał Huncwotów.
"Biegłem korytarzem pociągu. To był mój pierwszy wyjazd do Hogwartu, a Ślizgoni już mnie gonili, chcąc rzucić na mnie kilka zaklęć. Po moich policzkach płynęły łzy. Od kiedy pamiętam zawsze byłem tchórzem i beksą. Czasami to było uciążliwe. Biegnąc wpadłem na trzech chłopców. Każdy z nich, choć byli w moim wieku, mieli to coś, na co lecą tak dziewczyny. Chciałem biec dalej, lecz oni mnie zatrzymali.
- Cześć. Przed czym tak uciekasz? Czemu płaczesz? Coś się stało?- zapytał ten w okularach o sympatycznej twarzy.
- Ślizgoni mnie gonią- załkałem.
- Chodź, ukryjesz się w naszym przedziale- uśmiechnął się do mnie blondyn.
Trzeci z nich, czarnowłosy o arystokrackiej minie pociągnął mnie za rękaw do pobliskiego przedziału. Chwilę później koło drzwi przebiegli ci, co mnie gonili. Odetchnąłem z ulgą. Podziękowałem chłopakom i do końca podróży zostałem z nimi."

Był to początek wielkiej przyjaźni. Przyjaźni, którą zniszczył.


Zniecierpliwiony Remus z Ann, Kate, Dor i Lily udał się na obiad. Co chwilę zerkali na zegarki. James wziął Syriusza i poszli dwie godziny temu.
- Gdzie oni są?- zapytała nerwowo Kate.
- A może to znowu nie był James?- mruknęła Lily.
- Nie no., co ty nie zrobiliby tej samej sztuczki dwa...-mówił Remus, ale nagle pochłonęła ich ciemność.


W Wielkiej Sali właśnie był obiad. Wszyscy radośnie rozmawiali z przyjaciółmi, jedząc potrawy przygotowane dla nich przez skrzaty domowe. Severus Snape siedział między swoimi kolegami- Averym i Mulciberem. Stół Slytherinu jako jedyny (jak zawsze) nie uczestniczył w radosnych konwersacjach całej sali. Ich miny były jeszcze bardziej przygnębione niż zwykle. Złapano czterech śmierciożerców i Czarny Pan jest wściekły, że James Potter chodzi jeszcze żywy. Ale jedyne co Severusa martwiło to to, że jego Lily grozi niebezpieczeństwo. Przez tego Pottera! Wiedział, że prędzej czy później jako przynętę użyją jego przyjaciół, ale oni nie obchodzili go. Lecz kiedy po raz pierwszy postanowili złapać Pottera na Lily, urósł w nim lęk o jej życie. Błagał Czarnego Pana, żeby nie brał jej jako zakładniczkę, ale jedyną jego odpowiedzią był cruciatus, za miłość do czarodziejki o brudnej krwi. Za miłość do szlamy. Sam gardził ludźmi, którzy selekcjonują czarodziei ze względu na czystość krwi. Dokładnie pamiętał też moment, w którym zmuszony był odpowiedzieć się po stronie złu i samemu tak postępować. Nienawidził nigdy Pottera i jego bandy, którzy pogardzali jego wyborem. Niestety w głębi duszy wiedział, że oni mówią prawdę i miał ochotę samym sobą rzucić o ścianę. Przez ten wybór stracił najbliższą jego sercu osobę. Stracił swoją Lily, która każdego dnia obdarzała go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Śmiała się z nim, uczyła, broniła go przed Huncwotami, wspierała. Po prostu była. A on wszystko zniszczył.



Zakazany Las z godziny na godzinę robił się jeszcze bardziej mroczny. W głębi lasu, na mrocznej polanie, zebrał się tłum śmierciożerców. Do sękatych drzew przywiązana była szóstka przyjaciół- Syriusz, Remus, Lily, Dor, Ann i Kate. Syriusz był przywiązany do największego, którego liście zdawałyby się zionąć złymi mocami. Jego twarz oświetlały promienie z różdżek zakapturzonych postaci. Stopniowo na niebie pojawiła się połowa księżyca, przysłana czarnymi, kłębiącymi się chmurami. Wszystko dookoła zdawałoby się oddawać zło całej sytuacji. Kobieta stojąca w środku dziwnego okręgu czarnych postaci, powoli traciła nad sobą panowanie.
- Lucjuszu?! Ile to jeszcze potrwa? Czemu ten gnida Potter się tu nie zjawia?- warknęła zirytowana do mężczyzny o bladej skórze i włosach niemal białych, jak księżyc na niebie.
- Nie wiem Bello. Przecież Avery i Nott dokładnie i wyraźnie rozmawiali o tym, że porwaliśmy tych dzieciaków, a przecież Potter śledził ich.
- Może akurat wtedy go nie było?- warknęła rozjuszona.
- Czego od nas chcecie?!- zapytał Remus zmartwionym głosem.
- Już wam mówiliśmy, że jesteście tylko przynętą. O tym czy przeżyjecie zadecyduje wasz... przyjaciel- powiedział Lucjusz cichym, ale złowieszczym tonem, jakby powiedzenie tego sprawiało mu nie opisaną satysfakcję.
Wszyscy jak jeden mąż zaczęli się przekrzykiwać, mówiąc, że im się to nie uda. Jednak w sercu każdego z nich rosło przerażenie. Wiedzieli jaki charakter miał James. Wiedzieli, że on odda za nich życie bezwarunkowo. W gardle Syriusza rosła klucha, a oczy zaczęły go niewiarygodnie piec. Wiedział, że jego przyjaciel i brat może wkrótce umrzeć. Nie wiedział dlaczego Voldemort tak bardzo pragnął jego śmierci. W tym momencie przeklinał bohaterską duszę Rogacza.
- Jak długo jeszcze?- syknęła Bella.
- Już jestem- rozległ się ochrypły głos.
Wszyscy spojrzeli w stronę, z której wydobywał się głos. Wielu z nich z gardła wyrwał się okrzyk przerażenia na widok twarzy przybyłego. Oświetlone blaskiem księżyca liczne rany i blizny niesamowicie oszpecały twarz młodego mężczyzny. Wyglądał jak zoombie.
- Więc jak Potter? Ty czy twoi przyjaciele?- zaśmiała się ze zniecierpliwieniem Lestrange.
- I ja i oni- uśmiechnął się wyciągając z kieszeni mały przedmiot, na którego widok śmierciożecom stanęły skamieniałe serca...
C.d. n.
**************************************************************
Hej.
Mam nadzieję, że się podobało. Wiem, że strasznie przyspieszyłam obrót akcji, ale tak musiało być. Dalszy ciąg planuję dodać za tydzień lub dwa :) Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czyta moje wypociny. Dziękuję serdecznie za komentarze pod poprzednim postem i wierzę, że i tym razem się na was nie zawiodę.
Pozdrawiam,
Rogaczka.
P.S. Tak wiem, że bardzo krótko :D

sobota, 29 października 2016

16. Przymierze i niespodziewany obrót sprawy.

Na ulicy Privet Drive było bardzo spokojnie. O tej porze wszyscy byli schowani w domach i nie zwracali na to, co się dzieje na ulicy. Tego dnia nawet największe plotkarki ukryły się w domowym zaciszu przed gorącym wiosennym słońcem. Żaden mieszkaniec nie zauważył mężczyzny w granatowej pelerynie pojawiającego się nagle na skrzyżowaniu uliczek. Mężczyzna ten rozejrzał się przez chwilę i ruszył do najbliższego domu. Niepewnie nacisnął dzwonek w drzwiach i ściągnął kaptur. Po chwili przed Jamesem Potterem pojawiła się staruszka. Popatrzyła na niego zdziwiona i spytała:
- Kim pan jest?
- Dzień dobry. Jestem James Potter, ale to mało istotne. Przybyłem do mojego przyjaciela, ale nie wiem pod którym numerem mieszka. Mogłaby mi pani pomóc? On nazywa się Maglabery.
- O tak oczywiście. Mieszka pod 6.
- Dziękuję bardzo. Do widzenia- uśmiechnął się James, odwrócił się na pięcie i ruszył pod wskazany numer.
Stojąc przed drzwiami zawahał się. A jeśli to pułapka? Jeśli oni tylko tak mówili, bo wiedzieli, że tam jest? Jeśli jednak Maglabery mu nic nie powie i wyda go Voldemortowi? Westchnął ciężko, wyciągnął różdżkę i zapukał mocno w drzwi. Długo czekał, aż wreszcie za drzwiami rozległ się przyciszony głos:
- Kim jesteś?
- James Potter.
Drzwi powoli się uchyliły i dostrzegł twarz śmierciożercy w szparze, który patrzył na niego niepewnie.
- Ty jesteś od Dumbledore'a?
- Tak.
- Czego chcesz?- zapytał nerwowo.
- To nie jest rozmowa , by prowadzić ją na ulicy. Ktoś może nas usłyszeć. To bardzo ważne.
Minutę mierzyli się wzrokiem, aż Maglabery kiwnął lekko głową i wpuścił go do środka. W mieszkaniu było ciemno. Wszystkie zasłony były zasunięte szczelnie, nie przepuszczając ani jednego promienia słonecznego.
- No to o co chodzi.
- Chcę Ci pomóc. Ty dasz mi nazwiska szpiegów w Hogwarcie, a ja z Dumblodorem pomożemy ci przeżyć- powiedział James patrząc na niego uważnie.
Śmierciożerca prychnął nerwowo i spojrzał na niego zrozpaczony.
- Niby czemu mam ci zaufać? Skąd mam widzieć, że nie jesteś od Czarnego Pana?
- Nie masz żadnej pewności, ale sądzisz, że gdybym był śmierciożercą czekałbym na wyjaśnienia, a nie zabiłbym cię od razu?
- No tak- westchnął.
- Zaufaj mi. Nie masz nic do stracenia. Podsłuchałem rozmowę innych śmierciożerców. Jutro będziesz już martwy. A tak możesz uratować uczniów szkoły i jednocześnie siebie.
Mężczyzna kilka minut się zastanawiał.
- No dobrze-odpowiedział, a Potter uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Nie pożałujesz. Obiecuję.
Maglabery kiwnął głową i zapieczętował tym przymierze, wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie martwy. Patrząc na chłopaka żałował jaką drogę kiedyś wybrał. Chciał to wszystko naprawić.


Kate Willowes siedziała na brzegu jeziora. Wpatrywała się w bezdenną głębię wody, w której wesoło pływała ogromna kałamarnica. Lubiła przychodzić i patrzeć na beztroskie życie tego stworzenia.
Dziewczyna pochodziła z Francji. Do Hogwartu przyjechała dopiero na trzecim roku. Do tej pory ma wrażenie, że odstaje od swoich przyjaciół. Nigdy nie była taka jak oni. Często jest wredna i nie miła dla nich. Lecz wyjazd Jamesa ze szkoły poczuła bardzo dotkliwie, mimo, że nie była z nim tak blisko jak inni. Dokładnie pamiętała moment, gdy się spotkali.
"Jak codziennie w lato przemierzałam wtedy plażę we Francji. Nudziło mnie to już. Przyjaciół nie miałam, bo zrażałam ludzi swoją zgryźliwością. Szłam, patrząc na morze. Zawsze mnie to uspokajało. Lecz oczywiście trudno jest patrzeć w wodę i nie wpaść na kogoś. Nie. Nie było to tak jak w filmach, gdy dziewczyna i chłopak wpadają na siebie i od razu wielka miłość. Po prostu wleciałam  i głośno przeklnęłam zwymyślając od najgorszych nikomu nic nie winnego chłopaka. Jego trzej przyjaciele stali z boku i zwijali się ze śmiechu. A on sam patrzył na to z rozbawieniem.
- Niech księżniczka się nie obraża, bo złość piękności szkodzi- zaśmiał się.

- Z czego się śmiejecie?- warknęłam.- Wszyscy mugole są tacy sami- mruknęłam pod nosem.
- Mugole?- chłopcy roześmiali się jeszcze bardziej.
Popatrzyłam na nich zdezorientowana.
- Czy wy...
- Tak. Jesteśmy czarodziejami. Chodzimy do Hogwartu. Jestem James Potter. To jest Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Petergiew- uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ja jestem Kate Willowes. No to cześć, muszę już iść- powiedziałam szybko i odeszłam.
Nie polubiłam za bardzo tych chłopaków, ale ja nikogo nie lubiłam. Skąd mogłam wiedzieć, że tydzień później mój tata dostanie pracę w Anglii i że wszystko się odwróci tak, że staniemy się przyjaciółmi? Jednak wyszło tak, jak na filmach..."

Czy jakby nie przyjechała do Anglii, wszystko potoczyłoby się lepiej? Czy może by nie cierpiała, ale i nigdy nie zaznała prawdziwego szczczęścia?


Następnego dnia uczniowie jak codziennie spożywali śniadanie przed lekcjami. Huncwoci i dziewczyny jedli patrząc tępo w talerze. Szczęście uszło z nich razem z wyjazdem Jamesa. Nie mieli pojęcia, co mają robić.
- Idę dzisiaj do Dumbledora- oświadczył Syriusz.
- Przecież chodzisz do niego codziennie- zauważył Peter.
Black spojrzał na niego morderczym wzrokiem i wbił ze złością widelec w kiełbaskę.
- Tak nie może być! On musi wrócić!- zaszlochała Dorcas.
Nikt jej nie odpowiedział, bo każdy uważał to samo.
W tym momencie drzwi do Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. Do sali wkroczyło sześciu mężczyzn w czarnych strojach z literami MM wyszytymi na piersiach. Za nim wkroczyła zakapturzona postać w niebieskiej pelerynie.
Dumbledore spojrzał na nich wszystko rozumiejącym wzrokiem, podczas gdy uczniowie wlepiali w nich oczy, jakby przybyli z kosmosu. Dyrektor wyszedł zza stołu i podszedł szybkim krokiem do Jamesa (oczywiście nikt nie wiedział, że to on- dop. aut.). Wymienili kilka słów przyciszonymi głosami i Albus skinął na nich. James ruszył powolnym krokiem do stołu Ślizgonów. Za nim ruszło czterech aurorów, a dwóch pozostało przy wyjściu. Podszedł do Celissy Bartneys, machnął różdżką. Oszołomiona dziewczyna padła na ziemie, od razu podniesiona przez aurora. Następnie udali się do stołu Krukonów i Puchonów czyniąc to samo z dwoma uczniami. Na koniec Potter z jednym aurorem podszedł do stołu Gryfonów, do Huncwotów. Popatrzył chwilę spod kaptura na Petera.
- I on- wyszeptał łamiącym się głosem i oszołomił przyjaciela.
Hogwartczycy patrzyli na to z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Aurorzy związali czwórkę, otoczyli zaklęciami antydeportacyjnymi i cofnęli zaklęcia oszałamiające. Jeden pracownik ministerstwa powiedział donośnie do wszystkich uczniów:
- Na mocy prawa danego czarodziejom, aresztujemy Cellissę Bartneys, Alana Manoky, Bradleya Unicent oraz Petera Petergiew za śmierciożerstwo.
- CO?!- krzyknęli Huncwoci i dziewczyny.
- Peter?- podbiegł Syriusz do Petera i potrząsnął nim rozpaczliwie- Powiedz, że to pomyłka!!!
- Ja... Przepraszam- wyszeptał Glizdogon, spuszczając wzrok.
- Petergiew! Ty kretynie!
Dorcas, Ann, Kate i Lily się popłakały, a Huncwotom zamarły serca, krwawiąc boleśnie.
Ciszę przerwał świst zaklęcia Snape'a przelatującego nad głową Jamesa zwalając mu kaptur. Był to przerażający widok. Jego młodą twarz pokrywały liczne blizny i rany po zaklęciach, które ułożone były jedna obok drugiej. Oczy, które były pod wpływem zaklęcia redukującego wzrok (zamiast okularów dop. aut.) były dziwnie zamglone. Biała cera chłopaka przywodziła na myśl inferiusa. Po minucie  przerażony James ruszył do wyjścia. Drogę zastąpili mu Syriusz i Remus. Mieli błagające miny i łzy w oczach.
- Nie zostawiaj nas! Prosimy!- wyszeptał Łapa patrząc mu w oczy.
- Ja nigdy was nie zostawiłem- odpowiedział, spuszczając wzrok.
- James. Popatrz na mnie- poprosił Lupin. Gdy ten spojrzał na niego kontynuował- Potrzebujemy ciebie. Nie rób nam tego.
- Ja... Nie wiem...- wyszeptał, przedarł się między nimi i wybiegł z sali.


- Wy głupcy! Jak mogliście do tego dopuścić!- rozległ się przerażający krzyk.
- Panie... My przepraszamy.. my nie wiedzieliśmy...- powiedział rozdygotanym głosem śmierciożerca.
- Milcz Malfoy! Wszystkim muszę zajmować się sam! Avada kedavra!- jeden z jego sług padł martwy.- Cruccio!- czterech kolejnych padło zwijając się z bólu.
Tego dnia jeszcze długo można było słyszeć krzyczących w mękach śmierciożerców.


Tydzień później, dziewczyny, Syriusz i Remus siedzieli na lekcji obrony przed czarną magią. Mieli podkrążone oczy i zmęczone twarze. Stracili dwóch przyjaciół. Jeden z nich okazał się zdrajcą. To ich przerosło. Prowadzący lekcję Mark Potter, także nie wyglądał za dobrze. Bardzo się martwił o Jamesa. Nawet Zakon Feniksa ostatnio nie miał żadnych informacji od niego. Jakby zniknął.
- Jak wiemy świat czarodziejów jest zagrożony- mówił do Gryfonów i Krukonów.- Doszły nas słuchy, że ostatnio dementorzy przyłączyli się do Lorda Voldemorta. Dlatego chcę was nauczyć się przez nimi bronić. Ktoś wie jak brzmi zaklęcie przeciw nim?
- Expecto Patronum- rozległ się ochrypły głos spod drzwi. Tak bardzo znajomy im głos, zupełnie niespodziewany w tym miejscu.
*************************************************************************
Hej.
Jestem, żyję i kulawo tworzę ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału i że po takim czasie wygląda, jak wygląda. Niestety mam bardzo mało czasu. Szkoła, obiad, rehabilitacje ( tak, ktoś tu ma krzywy kręgosłup :I ), lekcje, nauka i spać. Tak wygląda mój dzień. Lecz mimo wszystko znalazłam ten czas na napisanie rozdziału, więc proszę was bardzo, żebyście znaleźli czas, żeby skomentować rozdział. Bardzo smucił mnie napis pod ostatnim rozdziałem "Brak komentarzy" no, ale cóż. Jeśli jesteście, proszę pokażcie się.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że nigdy więcej nie będzie takiej przerwy,
Rogaczka.