Na ulicy Privet Drive było bardzo spokojnie. O tej porze wszyscy byli schowani w domach i nie zwracali na to, co się dzieje na ulicy. Tego dnia nawet największe plotkarki ukryły się w domowym zaciszu przed gorącym wiosennym słońcem. Żaden mieszkaniec nie zauważył mężczyzny w granatowej pelerynie pojawiającego się nagle na skrzyżowaniu uliczek. Mężczyzna ten rozejrzał się przez chwilę i ruszył do najbliższego domu. Niepewnie nacisnął dzwonek w drzwiach i ściągnął kaptur. Po chwili przed Jamesem Potterem pojawiła się staruszka. Popatrzyła na niego zdziwiona i spytała:
- Kim pan jest?
- Dzień dobry. Jestem James Potter, ale to mało istotne. Przybyłem do mojego przyjaciela, ale nie wiem pod którym numerem mieszka. Mogłaby mi pani pomóc? On nazywa się Maglabery.
- O tak oczywiście. Mieszka pod 6.
- Dziękuję bardzo. Do widzenia- uśmiechnął się James, odwrócił się na pięcie i ruszył pod wskazany numer.
Stojąc przed drzwiami zawahał się. A jeśli to pułapka? Jeśli oni tylko tak mówili, bo wiedzieli, że tam jest? Jeśli jednak Maglabery mu nic nie powie i wyda go Voldemortowi? Westchnął ciężko, wyciągnął różdżkę i zapukał mocno w drzwi. Długo czekał, aż wreszcie za drzwiami rozległ się przyciszony głos:
- Kim jesteś?
- James Potter.
Drzwi powoli się uchyliły i dostrzegł twarz śmierciożercy w szparze, który patrzył na niego niepewnie.
- Ty jesteś od Dumbledore'a?
- Tak.
- Czego chcesz?- zapytał nerwowo.
- To nie jest rozmowa , by prowadzić ją na ulicy. Ktoś może nas usłyszeć. To bardzo ważne.
Minutę mierzyli się wzrokiem, aż Maglabery kiwnął lekko głową i wpuścił go do środka. W mieszkaniu było ciemno. Wszystkie zasłony były zasunięte szczelnie, nie przepuszczając ani jednego promienia słonecznego.
- No to o co chodzi.
- Chcę Ci pomóc. Ty dasz mi nazwiska szpiegów w Hogwarcie, a ja z Dumblodorem pomożemy ci przeżyć- powiedział James patrząc na niego uważnie.
Śmierciożerca prychnął nerwowo i spojrzał na niego zrozpaczony.
- Niby czemu mam ci zaufać? Skąd mam widzieć, że nie jesteś od Czarnego Pana?
- Nie masz żadnej pewności, ale sądzisz, że gdybym był śmierciożercą czekałbym na wyjaśnienia, a nie zabiłbym cię od razu?
- No tak- westchnął.
- Zaufaj mi. Nie masz nic do stracenia. Podsłuchałem rozmowę innych śmierciożerców. Jutro będziesz już martwy. A tak możesz uratować uczniów szkoły i jednocześnie siebie.
Mężczyzna kilka minut się zastanawiał.
- No dobrze-odpowiedział, a Potter uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Nie pożałujesz. Obiecuję.
Maglabery kiwnął głową i zapieczętował tym przymierze, wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie martwy. Patrząc na chłopaka żałował jaką drogę kiedyś wybrał. Chciał to wszystko naprawić.
Kate Willowes siedziała na brzegu jeziora. Wpatrywała się w bezdenną głębię wody, w której wesoło pływała ogromna kałamarnica. Lubiła przychodzić i patrzeć na beztroskie życie tego stworzenia.
Dziewczyna pochodziła z Francji. Do Hogwartu przyjechała dopiero na trzecim roku. Do tej pory ma wrażenie, że odstaje od swoich przyjaciół. Nigdy nie była taka jak oni. Często jest wredna i nie miła dla nich. Lecz wyjazd Jamesa ze szkoły poczuła bardzo dotkliwie, mimo, że nie była z nim tak blisko jak inni. Dokładnie pamiętała moment, gdy się spotkali.
"Jak codziennie w lato przemierzałam wtedy plażę we Francji. Nudziło mnie to już. Przyjaciół nie miałam, bo zrażałam ludzi swoją zgryźliwością. Szłam, patrząc na morze. Zawsze mnie to uspokajało. Lecz oczywiście trudno jest patrzeć w wodę i nie wpaść na kogoś. Nie. Nie było to tak jak w filmach, gdy dziewczyna i chłopak wpadają na siebie i od razu wielka miłość. Po prostu wleciałam i głośno przeklnęłam zwymyślając od najgorszych nikomu nic nie winnego chłopaka. Jego trzej przyjaciele stali z boku i zwijali się ze śmiechu. A on sam patrzył na to z rozbawieniem.
- Niech księżniczka się nie obraża, bo złość piękności szkodzi- zaśmiał się.
- Z czego się śmiejecie?- warknęłam.- Wszyscy mugole są tacy sami- mruknęłam pod nosem.
- Mugole?- chłopcy roześmiali się jeszcze bardziej.
Popatrzyłam na nich zdezorientowana.
- Czy wy...
- Tak. Jesteśmy czarodziejami. Chodzimy do Hogwartu. Jestem James Potter. To jest Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Petergiew- uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ja jestem Kate Willowes. No to cześć, muszę już iść- powiedziałam szybko i odeszłam.
Nie polubiłam za bardzo tych chłopaków, ale ja nikogo nie lubiłam. Skąd mogłam wiedzieć, że tydzień później mój tata dostanie pracę w Anglii i że wszystko się odwróci tak, że staniemy się przyjaciółmi? Jednak wyszło tak, jak na filmach..."
Czy jakby nie przyjechała do Anglii, wszystko potoczyłoby się lepiej? Czy może by nie cierpiała, ale i nigdy nie zaznała prawdziwego szczczęścia?
Następnego dnia uczniowie jak codziennie spożywali śniadanie przed lekcjami. Huncwoci i dziewczyny jedli patrząc tępo w talerze. Szczęście uszło z nich razem z wyjazdem Jamesa. Nie mieli pojęcia, co mają robić.
- Idę dzisiaj do Dumbledora- oświadczył Syriusz.
- Przecież chodzisz do niego codziennie- zauważył Peter.
Black spojrzał na niego morderczym wzrokiem i wbił ze złością widelec w kiełbaskę.
- Tak nie może być! On musi wrócić!- zaszlochała Dorcas.
Nikt jej nie odpowiedział, bo każdy uważał to samo.
W tym momencie drzwi do Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. Do sali wkroczyło sześciu mężczyzn w czarnych strojach z literami MM wyszytymi na piersiach. Za nim wkroczyła zakapturzona postać w niebieskiej pelerynie.
Dumbledore spojrzał na nich wszystko rozumiejącym wzrokiem, podczas gdy uczniowie wlepiali w nich oczy, jakby przybyli z kosmosu. Dyrektor wyszedł zza stołu i podszedł szybkim krokiem do Jamesa (oczywiście nikt nie wiedział, że to on- dop. aut.). Wymienili kilka słów przyciszonymi głosami i Albus skinął na nich. James ruszył powolnym krokiem do stołu Ślizgonów. Za nim ruszło czterech aurorów, a dwóch pozostało przy wyjściu. Podszedł do Celissy Bartneys, machnął różdżką. Oszołomiona dziewczyna padła na ziemie, od razu podniesiona przez aurora. Następnie udali się do stołu Krukonów i Puchonów czyniąc to samo z dwoma uczniami. Na koniec Potter z jednym aurorem podszedł do stołu Gryfonów, do Huncwotów. Popatrzył chwilę spod kaptura na Petera.
- I on- wyszeptał łamiącym się głosem i oszołomił przyjaciela.
Hogwartczycy patrzyli na to z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Aurorzy związali czwórkę, otoczyli zaklęciami antydeportacyjnymi i cofnęli zaklęcia oszałamiające. Jeden pracownik ministerstwa powiedział donośnie do wszystkich uczniów:
- Na mocy prawa danego czarodziejom, aresztujemy Cellissę Bartneys, Alana Manoky, Bradleya Unicent oraz Petera Petergiew za śmierciożerstwo.
- CO?!- krzyknęli Huncwoci i dziewczyny.
- Peter?- podbiegł Syriusz do Petera i potrząsnął nim rozpaczliwie- Powiedz, że to pomyłka!!!
- Ja... Przepraszam- wyszeptał Glizdogon, spuszczając wzrok.
- Petergiew! Ty kretynie!
Dorcas, Ann, Kate i Lily się popłakały, a Huncwotom zamarły serca, krwawiąc boleśnie.
Ciszę przerwał świst zaklęcia Snape'a przelatującego nad głową Jamesa zwalając mu kaptur. Był to przerażający widok. Jego młodą twarz pokrywały liczne blizny i rany po zaklęciach, które ułożone były jedna obok drugiej. Oczy, które były pod wpływem zaklęcia redukującego wzrok (zamiast okularów dop. aut.) były dziwnie zamglone. Biała cera chłopaka przywodziła na myśl inferiusa. Po minucie przerażony James ruszył do wyjścia. Drogę zastąpili mu Syriusz i Remus. Mieli błagające miny i łzy w oczach.
- Nie zostawiaj nas! Prosimy!- wyszeptał Łapa patrząc mu w oczy.
- Ja nigdy was nie zostawiłem- odpowiedział, spuszczając wzrok.
- James. Popatrz na mnie- poprosił Lupin. Gdy ten spojrzał na niego kontynuował- Potrzebujemy ciebie. Nie rób nam tego.
- Ja... Nie wiem...- wyszeptał, przedarł się między nimi i wybiegł z sali.
- Wy głupcy! Jak mogliście do tego dopuścić!- rozległ się przerażający krzyk.
- Panie... My przepraszamy.. my nie wiedzieliśmy...- powiedział rozdygotanym głosem śmierciożerca.
- Milcz Malfoy! Wszystkim muszę zajmować się sam! Avada kedavra!- jeden z jego sług padł martwy.- Cruccio!- czterech kolejnych padło zwijając się z bólu.
Tego dnia jeszcze długo można było słyszeć krzyczących w mękach śmierciożerców.
Tydzień później, dziewczyny, Syriusz i Remus siedzieli na lekcji obrony przed czarną magią. Mieli podkrążone oczy i zmęczone twarze. Stracili dwóch przyjaciół. Jeden z nich okazał się zdrajcą. To ich przerosło. Prowadzący lekcję Mark Potter, także nie wyglądał za dobrze. Bardzo się martwił o Jamesa. Nawet Zakon Feniksa ostatnio nie miał żadnych informacji od niego. Jakby zniknął.
- Jak wiemy świat czarodziejów jest zagrożony- mówił do Gryfonów i Krukonów.- Doszły nas słuchy, że ostatnio dementorzy przyłączyli się do Lorda Voldemorta. Dlatego chcę was nauczyć się przez nimi bronić. Ktoś wie jak brzmi zaklęcie przeciw nim?
- Expecto Patronum- rozległ się ochrypły głos spod drzwi. Tak bardzo znajomy im głos, zupełnie niespodziewany w tym miejscu.
*************************************************************************
Hej.
Jestem, żyję i kulawo tworzę ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału i że po takim czasie wygląda, jak wygląda. Niestety mam bardzo mało czasu. Szkoła, obiad, rehabilitacje ( tak, ktoś tu ma krzywy kręgosłup :I ), lekcje, nauka i spać. Tak wygląda mój dzień. Lecz mimo wszystko znalazłam ten czas na napisanie rozdziału, więc proszę was bardzo, żebyście znaleźli czas, żeby skomentować rozdział. Bardzo smucił mnie napis pod ostatnim rozdziałem "Brak komentarzy" no, ale cóż. Jeśli jesteście, proszę pokażcie się.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że nigdy więcej nie będzie takiej przerwy,
Rogaczka.