Kiedy w całej klasie Obrony Przed Czarną Magią zaległa cisza, każdy spojrzał na przybysza. Był to nie kto inny jak James Potter. Jednak nie wyglądał tak, jak przed tygodniem. Zniknęły wszelkie rany i bladość skóry. Wszystkich zdziwiło, że po tym jak tydzień temu wywrócił życie Hogwartu do góry nogami i ucieczce przed własnymi przyjaciółmi, teraz stał i uśmiechał się szeroko. Spojrzał na nauczyciela i powiedział:
- Wybacz wuju, ja tylko na chwilkę. Syriusz? Możemy porozmawiać?- powiedział ochrypniętym głosem, ale jakby udawanym.
Black patrzył na niego chwilę. Na jego twarzy malowało się jednocześnie zdziwienie, jak i wielka radość. Nie czekał długo i szybko podszedł do przyjaciela. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i gestem wskazał na otwarte drzwi.
Wyszli, a James od razu szybko ruszył.
- Rogacz? O co chodzi? Wróciłeś? Dlaczego uciekłeś z Hogwartu? Gdzie my idziemy?- zasypał go pytaniami Łapa.
Ten nic mu nie odpowiedział, tylko nadal się uśmiechając szedł szybkim krokiem po schodach prowadzących do lochów. Black zaczął być niecierpliwy i niepewny. Mrok ślizgońskich lochów otaczał ich ze wszystkich stron, a rozpalone pochodnie dodawały grozy.
- James? Co tu robimy? Spójrz na mnie wreszcie!- wściekł się.
Jego przyjaciel odwrócił się wreszcie i spojrzał na niego. Oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, a włosy poruszały się lekko na wietrze.
- Ty to jesteś jednak bardzo głupi Black- zaśmiał się zupełnie inaczej niż prawdziwy Potter.
- C-c-o?- to jedyne co zdążył wyjąkać, zanim poczuł uderzenie w głowę i zapanowała ciemność.
Przeraźliwy śmiech potoczył się echem po ścianach mrocznego lochu. Płomienie w pochodniach zadrżały i urosły, jakby się cieszyły z otaczającego wszechświat zła.
Tysiące, a może nawet miliony mil od Hogwartu, w Azkabanie, smutek więźniów kłębił się niczym dusząca mgła, która nie chce opaść. W jednej z kamiennych cel, w rogu siedział skulony chłopak. Jego mysie włosy oklapły mu na blade czoło. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Peter Petergiew bardzo żałował swoich czynów. Brzydził się sam sobą i nie wiedział jak to wszystko naprawić. Glizdogon był tchórzem. Wielkim tchórzem. Kiedy Ślizgoni zaproponowali mu śmierciożerstwo, które uratowałoby mu życie, nie pomyślał o bliskich, ani o tym jak bardzo ich skrzywdzi. Od połowy piątej klasy donosił Voldemortowi o wszystkim, a w wakacje dostąpił największego zaszczytu, jaki sługa może otrzymać od Czarnego Pana- na jego ramieniu został wypalony Mroczny Znak.
Zaszlochał jeszcze mocniej i w jego myśli rzuciło się wspomnienie, jak poznał Huncwotów.
"Biegłem korytarzem pociągu. To był mój pierwszy wyjazd do Hogwartu, a Ślizgoni już mnie gonili, chcąc rzucić na mnie kilka zaklęć. Po moich policzkach płynęły łzy. Od kiedy pamiętam zawsze byłem tchórzem i beksą. Czasami to było uciążliwe. Biegnąc wpadłem na trzech chłopców. Każdy z nich, choć byli w moim wieku, mieli to coś, na co lecą tak dziewczyny. Chciałem biec dalej, lecz oni mnie zatrzymali.
- Cześć. Przed czym tak uciekasz? Czemu płaczesz? Coś się stało?- zapytał ten w okularach o sympatycznej twarzy.
- Ślizgoni mnie gonią- załkałem.
- Chodź, ukryjesz się w naszym przedziale- uśmiechnął się do mnie blondyn.
Trzeci z nich, czarnowłosy o arystokrackiej minie pociągnął mnie za rękaw do pobliskiego przedziału. Chwilę później koło drzwi przebiegli ci, co mnie gonili. Odetchnąłem z ulgą. Podziękowałem chłopakom i do końca podróży zostałem z nimi."
Był to początek wielkiej przyjaźni. Przyjaźni, którą zniszczył.
Zniecierpliwiony Remus z Ann, Kate, Dor i Lily udał się na obiad. Co chwilę zerkali na zegarki. James wziął Syriusza i poszli dwie godziny temu.
- Gdzie oni są?- zapytała nerwowo Kate.
- A może to znowu nie był James?- mruknęła Lily.
- Nie no., co ty nie zrobiliby tej samej sztuczki dwa...-mówił Remus, ale nagle pochłonęła ich ciemność.
W Wielkiej Sali właśnie był obiad. Wszyscy radośnie rozmawiali z przyjaciółmi, jedząc potrawy przygotowane dla nich przez skrzaty domowe. Severus Snape siedział między swoimi kolegami- Averym i Mulciberem. Stół Slytherinu jako jedyny (jak zawsze) nie uczestniczył w radosnych konwersacjach całej sali. Ich miny były jeszcze bardziej przygnębione niż zwykle. Złapano czterech śmierciożerców i Czarny Pan jest wściekły, że James Potter chodzi jeszcze żywy. Ale jedyne co Severusa martwiło to to, że jego Lily grozi niebezpieczeństwo. Przez tego Pottera! Wiedział, że prędzej czy później jako przynętę użyją jego przyjaciół, ale oni nie obchodzili go. Lecz kiedy po raz pierwszy postanowili złapać Pottera na Lily, urósł w nim lęk o jej życie. Błagał Czarnego Pana, żeby nie brał jej jako zakładniczkę, ale jedyną jego odpowiedzią był cruciatus, za miłość do czarodziejki o brudnej krwi. Za miłość do szlamy. Sam gardził ludźmi, którzy selekcjonują czarodziei ze względu na czystość krwi. Dokładnie pamiętał też moment, w którym zmuszony był odpowiedzieć się po stronie złu i samemu tak postępować. Nienawidził nigdy Pottera i jego bandy, którzy pogardzali jego wyborem. Niestety w głębi duszy wiedział, że oni mówią prawdę i miał ochotę samym sobą rzucić o ścianę. Przez ten wybór stracił najbliższą jego sercu osobę. Stracił swoją Lily, która każdego dnia obdarzała go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Śmiała się z nim, uczyła, broniła go przed Huncwotami, wspierała. Po prostu była. A on wszystko zniszczył.
Zakazany Las z godziny na godzinę robił się jeszcze bardziej mroczny. W głębi lasu, na mrocznej polanie, zebrał się tłum śmierciożerców. Do sękatych drzew przywiązana była szóstka przyjaciół- Syriusz, Remus, Lily, Dor, Ann i Kate. Syriusz był przywiązany do największego, którego liście zdawałyby się zionąć złymi mocami. Jego twarz oświetlały promienie z różdżek zakapturzonych postaci. Stopniowo na niebie pojawiła się połowa księżyca, przysłana czarnymi, kłębiącymi się chmurami. Wszystko dookoła zdawałoby się oddawać zło całej sytuacji. Kobieta stojąca w środku dziwnego okręgu czarnych postaci, powoli traciła nad sobą panowanie.
- Lucjuszu?! Ile to jeszcze potrwa? Czemu ten gnida Potter się tu nie zjawia?- warknęła zirytowana do mężczyzny o bladej skórze i włosach niemal białych, jak księżyc na niebie.
- Nie wiem Bello. Przecież Avery i Nott dokładnie i wyraźnie rozmawiali o tym, że porwaliśmy tych dzieciaków, a przecież Potter śledził ich.
- Może akurat wtedy go nie było?- warknęła rozjuszona.
- Czego od nas chcecie?!- zapytał Remus zmartwionym głosem.
- Już wam mówiliśmy, że jesteście tylko przynętą. O tym czy przeżyjecie zadecyduje wasz... przyjaciel- powiedział Lucjusz cichym, ale złowieszczym tonem, jakby powiedzenie tego sprawiało mu nie opisaną satysfakcję.
Wszyscy jak jeden mąż zaczęli się przekrzykiwać, mówiąc, że im się to nie uda. Jednak w sercu każdego z nich rosło przerażenie. Wiedzieli jaki charakter miał James. Wiedzieli, że on odda za nich życie bezwarunkowo. W gardle Syriusza rosła klucha, a oczy zaczęły go niewiarygodnie piec. Wiedział, że jego przyjaciel i brat może wkrótce umrzeć. Nie wiedział dlaczego Voldemort tak bardzo pragnął jego śmierci. W tym momencie przeklinał bohaterską duszę Rogacza.
- Jak długo jeszcze?- syknęła Bella.
- Już jestem- rozległ się ochrypły głos.
Wszyscy spojrzeli w stronę, z której wydobywał się głos. Wielu z nich z gardła wyrwał się okrzyk przerażenia na widok twarzy przybyłego. Oświetlone blaskiem księżyca liczne rany i blizny niesamowicie oszpecały twarz młodego mężczyzny. Wyglądał jak zoombie.
- Więc jak Potter? Ty czy twoi przyjaciele?- zaśmiała się ze zniecierpliwieniem Lestrange.
- I ja i oni- uśmiechnął się wyciągając z kieszeni mały przedmiot, na którego widok śmierciożecom stanęły skamieniałe serca...
C.d. n.
**************************************************************
Hej.
Mam nadzieję, że się podobało. Wiem, że strasznie przyspieszyłam obrót akcji, ale tak musiało być. Dalszy ciąg planuję dodać za tydzień lub dwa :) Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czyta moje wypociny. Dziękuję serdecznie za komentarze pod poprzednim postem i wierzę, że i tym razem się na was nie zawiodę.
Pozdrawiam,
Rogaczka.
P.S. Tak wiem, że bardzo krótko :D