Po ocknięciu się Jamesa, nadzieja wstąpiła w przyjaciół na nowo. Zawołali lekarza i czekali jak ten skończy go badać.
- Za kilka dni powinien się obudzić i wtedy będziemy wszystko wiedzieć- uśmiechnął się do nich pocieszająco i wyszedł.
Przyjaciele zagłębili się w myślach. Czy Rogacz po tym wszystkim nadal będzie tym samym chłopakiem, którego znali? Czy on wróci do nich? Nie mieli pojęcia co dokładnie robił przez ostatnich kilka miesięcy. Nie mogli jednak nadziwić się jego odwadze. Potrafił porzucić swoje szczęście w imię swoich przyjaciół. Bezinteresownie. Nie wahał się poświęcić życie za Syriusza. Nie mieli pojęcia jakim cudem przeżył śmiertelne zaklęcie. Nigdy wcześniej nikt go nie przeżył. Co za moc drzemie w ciele zaledwie siedemnastoletniego czarodzieja? Czy to przypadek, czy drga szansa od losu? Tyle pytań na które nie potrafią znaleźć odpowiedzi. Jednak siedzieli przy nim i czekali. Tak bardzo za nim tęsknili. Z niecierpliwością patrzyli na chłopaka. Każdy jego oddech, każde drgnięcie, uważali za cud. Nie mogli doczekać się momentu, w którym obudzi się, a oni będą mogli powiedzieć mu jak bardzo go kochają, przytulić go i usłyszeć od niego obietnicę,że nigdy więcej ich nie zostawi. Brakowało im jego huncwockiego uśmiechu, blasku w oczach kiedy opowiadał o quidditchu. Brakowało im radosnego głosu, śmiechu. Po prostu jego.
Time skip
James powoli rozchylał oczy. Wiedział, że gdy tylko to zrobi spotka się z oskarżycielskimi spojrzeniami przyjaciół. Zaczną się pytania, na które nie będzie mógł odpowiedzieć. Zobaczy w ich oczach tęsknotę, która może go złamać. Wiedział, że gdy spojrzy na swojego brata ujrzy wyrzuty sumienia. Wiedział, że w nich wszystkich ujrzy rozczarowanie. Wiedział, że zostawiając ich, nie tylko jemu będzie ciężko. Mimo to starał się o tym nie myśleć. Uniósł powieki, wiedząc, że musi się z tym wszystkim zmierzyć. Bał się tego. Mimo to, nie poddał się. Jednocześnie czuł radość, że zobaczy ich, że będzie mógł usłyszeć ich głosy, że choć przez chwilę będzie wśród tych, których kocha. Usłyszał przyciszone rozmowy jego przyjaciół. Rozejrzał się ostrożnie i dostrzegł ich wszystkich razem. Mimowolnie jego serce zalała fala ciepła i nadziei. Chciał coś powiedzieć, ale ból uniemożliwiał mu to. Skupił całą swoją wolę na tym i z jego ust wydobyło się przeraźliwie ciche:
- Przepraszam.
Momentalnie wszyscy umilkli. Widział, jak wstrzymują oddech. Jak wpatrują się w niego z troską, tęsknotą i miłością. Po chwili jednak ten szok minął i w sali zapanowały wesołe krzyki, przeplatane dziesiątkami pytań, które rozsadzały mu głowę. Milczał jednak. Nie przeszkadzał mu ten ból. Liczyło się to, że jego przyjaciele są razem z nim. Uśmiechnął się do nich słabo, na co się uciszyli i po prostu wpatrywali się w niego z radością na twarzach. W między czasie przyszedł magomedyk zwabione gwarą.
- Ale proszę się uciszyć! Jak się pan czuje?
- Jakby przebiegło po mnie stado centaurów- wychrypiał.
- Mhm...- wymruczał zapisując coś na pergaminie- No więc tak. Był pan w stanie tzw. śmierci klinicznej. Wie pan co to?- kiedy James przytaknął kontynuował.- Dzisiaj mamy 30 lipca. Zostanie tu pan dopóki bóle nie ustaną i jeśli stan się nie pogorszy- powiedział rzeczowym tonem, ale kiedy skończył podniósł głowę, a w jego oczach zabłysła iskierka.- Tylko jak do licha pan przeżył śmiertelne zaklęcie?! Podobno dostał pan prosto w serce!
Potter zmarszczył brwi i się zastanowił. Jak to możliwe... Na Merlina! Chyba, że... nie...nie, nie, to nie może być to!
- Nie wiem- powiedział jednak.
- W każdym razie... Może zostać tylko jedna osoba w sali- na te słowa wstąpiła w niego ulga, że nie będzie musiał się z nimi zmierzyć na raz.
- Ja zostaję!- krzyknął każdy.
Spojrzeli na niego wyczekująco, ale on dostrzegając wyrzuty sumienia w oczach Syriusza, patrzył tylko na niego.
- Łapo ty zostań.
Ten kiwnął głową, a reszta mamrocząc wyszła z sali.
- Panie Black może pan iść powiadomić profesora Dumbledore'a i pana Pottera, że się obudził.
Syriusz skinął głową po czym oboje wyszli. Rogacz pomimo bólu podniósł głowę i rozejrzał się szybko po sali. Jest. Sięgnął po jego płaszcz, który leżał na krzesełku obok. Przeszył go promieniujący ból po całym ciele. Syknął głośno. Zignorował i to, wpatrując się w pelerynę. jej przód wyglądał jak spalony. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, w pobliżu serca i zamarł.
- Na Merlina!- wciągnął ze sykiem powietrze, a przez jego głowę przepłynęła burza myśli.
Usłyszał otwierające się drzwi, więc szybko odrzucił na swoje miejsce pelerynę i przybrał kamienną twarz, mimo, że jego serce wypełniało przerażenie.
- Coś nie tak? Wezwać magomedyka? Strasznie zbladłeś- powiedział z troską Black.
- Nie.. nie. Jest ok- posłał mu słaby uśmiech.
Lecz niestety nic nie było dobrze.
Tysiące mil od Londynu, gdzieś na Morzu Północnym, jak zawsze panowała przerażająca atmosfera. Fale odbijały się jak w sztormie o brzeg klifu, na którym stał potężna, stara wieża. Wokół niej przez powietrze przepływały stwory w czarnych płaszczach. Niebo było zachmurzone i ciskało błyskawicami. Nikt, któremu życie miłe nie przebywałby dobrowolnie w tym miejscu. W powietrzu na miotłach unosiły się postacie w czarnych pelerynach. Nad około tysiąca tych postaci, górowała jedna. Zupełnie nie przypominała człowieka. Skórę miał białą niczym marmur, a jego czerwone oczy, miały źrenice niczym u węża. Lord Voldemort krzyknął
- Atakować!
I kolorowe promienie z różdżek pomknęły ku Azkabanowi uwalniając pozostałych śmierciożerców. Przez wypełnione burzą powietrze przemknął się przeraźliwy śmiech.
- Zobaczysz kto tu rządzi Dumbledore.
********************************************************************************
Tak. Wiem. Pisałam, że mam rozdział, ale wydawał się tak beznadziejny, że go usunęłam i powstała ta krótka wersja rozdziału. Jak myślicie co było w pelerynie? Co pozwoliło przeżyć Jamesowi?
NIE BĘDZIECIE KOMENTOWAĆ=BRAK ROZDZIAŁU. DUŻO KOMENTARZY=ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ SZYBKO.