Jeśli masz wrażenie, że życie czasem się wali, to doskonale zrozumiesz sytuację Jamesa Pottera. Zaklęcie co prawda nie było rzucone w niego, ale w jego ukochaną Lily i to jeszcze większy ból. Śmieszne, że tak niedawno użalał się nad sobą i bał się spojrzeć w oczy przyjaciołom. Pojawia się pytanie. Jak wybrać żeby wybrać dobrze? Jeśli powie co wie, zdradzi Zakon, a i tak nie będzie miał pewności czy to wystarczy. Przecież Voldemort nie ma skrupułów. Ale patrząc na Lily nie myślał o niczym innym niż o ratowaniu jej.
I właśnie wtedy stało się coś niebywałego.
Polankę rozświetlił oślepiający blask. Jego liny pękły, a Lily ucichła. Nie tracąc czasu zerwał się z miejsca, wziął ją na ręce i wybiegł z lasu. Biegł zastanawiając się nad tym co się stało.
Jak to było możliwe? Czyżby ktoś ich uratował? Jeśli tak to kto? I przecież usłyszał by go. Nagle jego umysł wypełniły słowa jego ojca:
- Czarodzieje zanim trafią do szkoły nie potrafią kontrolować swojej magii i wtedy zdarzają się wybuchy. Jednak nawet dorośli czarodzieje miewają wybuchy magii pod wpływem jakiś silnych emocji. Rzucają zaklęcia bez różdżek i nie są nawet tego świadomi.
Potrząsnął głową. Nie. Nie ma teraz czasu na głębsze zastanowienia.
- Lily? Jak się czujesz?- zapytał patrząc z troską na dziewczynę.
- A jak myślisz kretynie? Postaw mnie na ziemi- warknęła ta w odpowiedzi.
Chłopak się speszył, postawił ją na trawie i pobiegli dalej. James miał ogromne wyrzuty sumienia, a jej ton głosu przekonał go co do winy.
Nie odzywając się już, weszli razem do Pokoju Wspólnego. Powitał ich krzyk dziewczyn:
- O Merlinie! Lily? Jak ty wyglądasz?
- James, czy to krew?
- Gdzie byliście?
Usiedli w fotelach na przeciwko kominka. Rogacz patrząc w płomienie zaczął rzucać zaklęcia na swoją ranę na policzku. Musiało być to jednak zaklęcie czarnomagiczne, bo nie chciała się zagoić. Evans zaczęła tłumaczyć reszcie co się stało. Po chwili siedem spojrzeń skierowało się w jego stronę. Ten wciąż ze wzrokiem wbitym w ogień przywołał opatrunek i dyptam. Z pozorowanym spokojem opatrzył cięcie i dopiero wtedy spojrzał na przyjaciół.
- James? Co to ma znaczyć? O co w tym wszystkim chodzi?!- napadła na niego Kate.
- W Gryffindorze jest zdrajca- wyszeptał uświadamiając to sobie.
- Zdrajca? Kto?- zdziwił się Syriusz.
- Rzecz w tym, że nie wiem kto- mruknął.
Lily nagle poczerwieniała ze złości i wybuchła:
- A czy to ważne?! To twoja wina!
Po wykrzyczeniu tego i zobaczenie twarzy Jamesa, która wyrażała ogromny ból, załamanie i złość na samego siebie, zatkała usta dłońmi i zrobiła przerażoną minę. Nie chciała mu tego mówić, ale nie wytrzymała.
- Evans, myślisz, że ja tego nie wiem? Wiem o tym doskonale. Dlatego mam już pewien plan. Wkrótce będziecie bezpieczni- posłał im krzywy uśmiech i wyszedł z wieży.
- Rogacz?! A ty dokąd?!- zawołał za nim Łapa.
- Daj mu ochłonąć- powiedział zmartwiony Lunatyk.- Jak myślicie, co on chce zrobić?
- Nie wiem. Ale Lily nie powinnaś była mu tego mówić. Co cię napadło?- zdenerwował się Syriusz.
- Sama nie wiem.
Tymczasem na polanie śmierciożercy otrząsają się z szoku. Lord Voldemort ryknął wściekle i strzelił zielonym promieniem w najbliżej stojącą Celissę Bartneys.
- Jak mu się to udaje tak łatwo mi uciec?!- wysyczał z wściekłością.- Malfoy! Przekaż wiadomość naszemu szpiegowi, że ma wytropić w jaki sposób mu się to udaje! Nie mogę puścić mu tego płazem!
- Tak jest panie. Chociaż nie ufałbym mu. Przecież to Gryfon i do tego tchórz.
- Nie podważaj mojej decyzji. Jest blisko z Potterem, a to jest przydatne- zaśmiał się złowieszczo.
Z końcem zdania wszyscy opuścili polanę, szybkim krokiem kierując się w głębię lasu, a już po chwili słychać było trzask towarzyszący teleportacji.
Chłopak szedł korytarzami Hogwartu. Nie raz już przemierzał tą drogę. Lecz po raz pierwszy robi to sam. Jego serce przepełnione jest goryczą. Jak mógł ich narazić? Samotna łza popłynęła po jego policzku. Teraz, jak ta łza, jest samotny. Nie może się pogodzić z tym, że musi oddalić się od przyjaciół i z opowieścią Voldemorta. Czy ona jest prawdziwa? Coś mu podpowiadało, że tak. Więc teraz albo dołączy do mordercy, albo umrze. Albo będzie szczęśliwy i narazi przyjaciół, albo będzie cierpiał wiedząc, że są bezpieczniejsi, bo w końcu nie mógł im zapewnić pełnego bezpieczeństwa. Musiał wybierać między tym co dobre a tym, co łatwe. Wiedział, że nigdy nie dołączy do śmierciożerców i nie da umrzeć bliskim z jego powodu.
Ze swoim wyborem stanął pod ścianą na siódmym piętrze. Obszedł ją trzy razy i pojawiły się przed nim wielkie drzwi. Otworzył je.
Czas rozpocząć wypełnianie swojego planu. Czas zmierzyć się z losem. Czas walczyć w imię dobra.
*******************************************************************************
Hej ;) Jeszcze ktoś tu jest i czyta?
Rozdział raczej krótki, ale jest. W tym oto momencie rozkręcam się z akcją. Myślę, że teraz będzie tylko lepiej.
Mam nadzieję, że ktoś to przeczytał. Proszę, dawajcie znak o sobie. Nawet nie wiecie jak się ciężko pisze jeśli pod poprzednim postem przez miesiąc widniał napis "Brak komentarzy", aż wreszcie się pojawił "1 komentarz".
Właśnie dlatego chciałam podziękować Ann Black za ten komentarz. Dziękuję! Dodałaś mi sił!
Pozdrawiam i liczę na komentarze!
Wasza Rogaczka :)
Droga Rogaczko!!!
OdpowiedzUsuńJako że raczej mało się udzielam na blogach to tutaj zrobie wyjątek bo rozdział był bardzo dobry i chce aby jak najszybciej pojawił się następny.
Poruszając pewne kwestie odnośnie rozdziału jest zdecydowanie za krótki!!! Ja chcę więcej!! Ale niestety muszę czekać....
Jestem ciekawa co Jim wymyślił żeby ratować przyjaciół, no bo w końcu to James Potter i nie wiadomo co on wymyśli... Mam przeogromną nadzieję że ,,zdrajca" serio stanie przed losem i będzie walczyć o po stronie dobra.... Martwie się też o JAMESA I LILY no bo kiedy ona w końcu przestanie go tak.... Umm... Oskarżać o wszystko co źle... No ale cóż Jim musi jeszcze poczekać
Życzę więcej weny i oby nastepny rozdział był DŁUŻSZY, pozdrawiam.
~Vestka
Kochana!
OdpowiedzUsuńJa sama nie wiem od czego zacząć. Chyba od przeprosin. Przepraszam, przepraszam, przepraszam i jescze raz przepraszam. Nie wiem, co się ze mną ostatnio działo. Miałam takiego doła, że jedyny kontakt z ludzkością był podczas wychodzenia z pokoju, żeby coś zjeść. Nic nie pisałam, nie komentowałam, publikowałam tylko to co miałam zrobione "na zapas", obiecując sobie, że teraz wezmę się w garść. Nie brałam.
W każdym bądź razie rozdział cudowny, ale Evans należy się mocny kopniak w tyłek. Jak. Ona. Mogła. Tak. Go. Potraktować? Przecież... Ugh, czemu oni wszyscy tak go traktują? Najpierw ta sprawa z eliksirem, teraz to! Biedny mój Jimmy.
Z niecierpliwością czekam na next i zapraszam do siebie (tak, napisałam coś w końcu)
Pozdrawiam!
Ann Black