Czarnowłosy chłopak spał niespokojnie w szpitalnym łóżku. Jego twarz zdobiły liczne blizny, a jego ciało było owinięte w bandaże. James Potter stracił przytomność, gdy tylko przybyli uzdrowiciele ze świętego Munga. Od tego, jakże bogatego wydarzenia dnia, spał praktycznie bez przerwy. Budził się tylko by wziąć tacę eliksirów. A minął już tydzień. Nie. Nie był w śpiączce. Często się budził, ale nie otwierał oczu. Nie chciał wracać do rzeczywistości. Wiedział, że są przy nim. Wiedział to. Słyszał ich. Ale otworzenie oczu równałoby się spojrzeniu w ich oczy. Czy potrafi im wybaczyć? Chyba tak. Ale nie potrafiłby im już nigdy do końca zaufać. Dlatego nigdy im nie powiedział o Zakonie Feniksa. Dlatego Lily przez tyle lat uważała go za egoistę. Bo nie ufał ludziom. Ale im zaufał. Pomógł im. A teraz... A teraz okazało się, że jego zaufanie nigdy nie było odwzajemnione.
Nie wiedział jednak tego, co wiedział Voldemort. Nie wiedział do końca dlaczego tak potężny czarnoksiężnik nie zabił go od razu. Nie wiedział jaka historia otacza jego rodzinę...
- Kiedy się on wreszcie obudzi?- szeptał zaniepokojony Remus.
- Pomfrey mówi, że musi spać. To regeneruje jego organizm i... rękę- odszepnęła Dor
- Czy to prawda...że jego ręka... że może nigdy już nie...- zapytał przerażony własnymi słowami Syriusz.
- Pielęgniarka mówi, że to bardzo możliwe- powiedziała płaczliwym tonem Lily.
- A my...zamiast go szukać wieszaliśmy na nim psy w każdym kącie Hogwartu- westchnęła Kate.
- Moglibyście się chociaż do tego nie przyznawać.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Jamesa. Tak. Odważył się. Co prawda miał zamknięte oczy, ale na jego ustach wykwitł ironiczny uśmiech, który szybko zamienił się w grymas bólu. Policzył do dziesięciu i powoli rozchylił powieki. Natychmiast jednak je zacisnął z powodu nadmiaru jasności. Spróbował jeszcze raz. Tym razem mu się udało. Rozejrzał się po zmieszanych przyjaciół. Teraz każdy z nich był czerwony na twarzy i patrzył się w podłogę.
- Nie wiedziałem, że tak bardzo się ucieszycie- zironizował ze śmiechem, ale jego oczy pozostawały dziwnie puste.
- No..tego... Hej- odchrząknął Syriusz- Jak się czujesz?
- Nie najgorzej- mruknął i chciał podnieść się na łokciach, ale nie mógł.- Co jest?- mruknął i rozszerzył oczy ze zdziwienia.
Nie czuł ramienia, które poparzył mu smok. W jego oczach pojawiło się przerażenie.
- C-c-co-o... Dlaczego nie czuję ręki?!!
Jego przyjaciele jeszcze bardziej się zmieszali.
- No, bo nie wiadomo co ci jest i... i pani Pomfrey mówi, że.... możesz już nigdy...- wytłumaczył mu Remus.
- Ale...Ale... to był tylko smok!! Nie mogę od smoka stracić ręki!
- Smok?!- zapytali wszyscy chórem wytrzeszczając na niego oczy.
W tym samym momencie do Skrzydła Szpitalnego wszedł profesor Dumbledore. Spojrzał na nich zmęczonymi oczami, a gdy zobaczył, że James nie śpi podszedł do niego szybko.
- Och... Pan Potter. Jak dobrze. Jak się pan czuje?
- Kiepsko, ale to nic- uśmiechnął się co natychmiast sprawiło mu ból.
- Rozumiem. James, chyba wiesz po co do ciebie przyszedłem- powiedział zerkając na niego spod swoich okularó
- Wiem- mruknął, a jego przyjaciele wytężyli słuch.
- No więc słucham. Oczywiście jeśli obecność przyjaciół ci nie przeszkadza.
- Nie. I tak by się dowiedzieli- westchnął ciężko i z pomocą Syriusza oparł się na poduszkach, a jego oczy były wypełnione bólem.- Więc to było tak... Kiedy przyjechałem do domu zobaczyłem....zobaczyłem-zaczął, ale głos mu się załamał więc wziął głęboki wdech, odchrząknął i kontynuował, ale jego głos nadal drżał.-Zobaczyłem Mroczny Znak. Zaraz potem ktoś mnie oszołomił. Obudziłem się po paru godzinach. Od razu przybyli Śmierciożercy. Chcieli zdobyć informacje...
- Jakie informacje?- zmarszczył brwi Remus, ale James posłał dyrektorowi znaczące spojrzenie.
- Nie teraz panie Lupin- powiedział ten ostro.
- Umm...Przepraszam. Mów Rogacz.
- Ja nic im nie mówiłem więc zaczęli mnie torturować. Rzucali cruciatusem, klątwami, ale bo później dostali instrukcje od Voldemorta. Wzięli jednego z nich...chyba miał na nazwisko Murderns, w każdym razie tak na niego wołali... i zrobili z niego mojego sobowtóra- w tym momencie wszyscy oprócz dyrektora odwrócili wzrok.-Wysłali go na misję-przerwał patrząc na swoje dłonie.
- Co on właściwie miał robić? Bo chyba nie śledzić. Od razu wydałem ostrzeżenie do nauczycieli żeby mu nie ufali- zapytał Dumbledore korzystając z tego, że chłopak przerwał.
- Och nie..Nie-szepnął rozgoryczony.- Nie to było jego zadaniem. Przybył do Hogwartu zupełnie w innym celu... Miał za zdanie odwrócić ode mnie wszystkich przyjaciół i wujka, miał sprawić, że nikt by mi już nie zaufał nigdy. Poniżał wszystkich, pokazywał swoje oblicze w moim ciele, a później pokazywali mi jego wspomnienia. Wiedziałem, że są prawdziwe, ojciec nauczył mnie sztuki oklumencji i legilimencji oraz nauczył rozpoznawać. Widziałem wszystko co się dzieje w szkole. Dzięki temu miałem też pewność, że nikomu z was nic się nie stało, a to było dla mnie najważniejsze- westchnął po raz kolejny i zamknął na dłuższą chwilę oczy, więc nie widział jak jego przyjaciele wymieniają między sobą spojrzenia.
- Ale po co to robili? Przecież ty nie miałeś zbyt wielu informacji.
- Voldemortowi nie chodziło tylko o to. Z tego co oni mówili bardzo mu zależy na tym, bym do niego dołączył.
- Po co?!- pisnęła Lily.
- Nie mam pojęcia- wymamrotał i ponownie zamknął oczy, ale ich już nie otwierał.
- Dobrze. Jeszcze tylko jedno i będziesz mógł odpocząć. Jak uciekłeś?
Otworzył oczy i spojrzał na dyrektora. Zmarszczył lekko czoło jakby sam się nad tym zastanawiał.
- Zmotywowało mnie to, że choć ja i tak mam umrzeć to nie mogę pozwolić by komuś stała się krzywda oraz to, że Voldemort miał przybyć wieczorem. Jakimś cudem się pozbierałem. Oni chyba mieli wtedy jakieś spotkanie, bo był tylko jeden z nich. Ale byli dobrze przygotowani. Powaliłem go i zabrałem mu różdżkę, a później było gorzej. To było coś na miarę toru przeszkód. Sfinks, druzgotki, smok. Uciekłem. Zdołałem się deportować. A resztę już pan wie.
- Dobra robota James. Za twoje męstwo Gryffindor otrzymuje 200 punktów. Jak już się lepiej poczujesz, to wiesz co robić. A teraz odpoczywaj. Do widzenia.
- Do widzenia.
Jego powieki opadły i wykończony zapadł w głęboki, niespokojny sen. W koszmarach powracały twarze jego rodziców i sceny jak umierają. Po jego policzku potoczyła się nieświadomie łza.
- Jesteśmy świniami! Cholernymi idiotami!- krzyknął Łapa, kiedy Huncwoci wieczorem siedzieli w dormitorium.
- Syriuszu.... Uspokój się. Przezywając się i nas nie pomożesz. To, czy Rogacz nam wybaczy jest jego wyborem- powiedział zmartwiony Lunatyk.
- I ja śmiem o nim myśleć jako o bracie! Nie zasługujemy na niego! On mógł umrzeć, ale myślał o tym, żeby nam się nic nie stało! Jesteśmy egoistami!
- A składaliśmy przecież kiedyś przysięgę. On jako jedyny jej nie złamał- dodał Glizdogon z rozżaloną miną.
- No właśnie! Cholera!
- Lucjuszu. Świetny pomysł. Wiedz, że Lord Voldemort jest zadowolony.- wysyczał Tom Riddle.
- Panie. Jeszcze tylko trochę. Wkrótce Potter wkroczy na kolejne spotkanie i wtedy się sprawdzi.
- Nikt o tym nie wie? Dumbledore nic nie podejrzewa?
- Nic.
Śmiech jaki się potoczył po starym, ciemnym cmentarzu sprawił, że wszystkie ptaki śpiące na drzewach poderwały się ze strachem. Tak. Czarny Pan ma przewagę nad Jamesem Potterem! I wkrótce wszyscy się o tym przekonają!
******************************************************************************
Hej :)
Tak sterczałam chyba z pół godziny nad klawiaturą nie wiedząc co napisać. Jednak coś mi się udało napisać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi smętność tego rozdziału :/
Powiem jeszcze tylko, że narysuję Lily :) Niedługo wstawię rysunek ;)
Pozdrawiam,
Wasza Rogaczka.
W następnym rozdziale:
- o co chodzi w planie Lucjusza Malfoya
- James szczerze rozmawia z przyjaciółmi
- jak Rogacz poradzi sobie ze stratą rodziców
czwartek, 31 marca 2016
środa, 30 marca 2016
PROROK CODZIENNY
Mam przyjemność poinformować Was, że stworzyłam drugiego bloga. Swoją własną historię :)
Serdecznie zapraszam! :)
Link ---> http://historia-zgranej-paczki.blogspot.com/
Serdecznie zapraszam! :)
Link ---> http://historia-zgranej-paczki.blogspot.com/
środa, 23 marca 2016
9. Tor przeszkód.
Dlaczego jego życie się tak komplikuje? On nie ma czasu. Musi uciekać. Musi ratować przyjaciół od tego potwora-sobowtóra. Co z tego, że oni już go opuścili. On nie jest taki. Nigdy, przenigdy nie odwróci się od przyjaciół choćby musiał odczuwać ten piekielny ból. Już w jego ucieczce nie chodziło o dumę, czy przeżycie. On wiedział, że musi umrzeć. Pogodził się z tym. Nie pozwoli jednak zabić jego przyjaciół. Mimo iż go bolała ich zdrada. Nie jest taki. Nadal myśli o tym zawodzie w ich oczach. Jak mogli się nie domyśleć. Z drugiej strony miał wyrzuty sumienia. Bo czy to nie przez niego cierpią? Czy nie przez niego wisi nad nimi niebezpieczeństwo? Bo przecież wstąpił do Zakonu nawet nie zdając sobie sprawy, że tym może skazać ich na śmierć. I jeszcze ten Sfins! Co on tu robi? Przecież one żyją w Egipcie!
- Jedyna droga do celu twego przebiega przez miejsce stróżu mego. Jeśli życie chcesz oszczędzić to radzę Ci w drugą stronę pędzić. Jeśli jednak nie masz czasu i nie chcesz ulec zgubie przez stworzenia tego lasu, radzę odpowiedzieć na moją zagadkę. Nie będzie ona zbyt zawiła, bo by w twoim umyśle się spowiła zgubna dla ciebie droga.
- Daj zagadkę! Nie mam czasu!- krzyknął z rozpaczą.
- A więc słuchaj. Odpowiedzią jest osoba, która nie jest pewna. Zawsze udaje wieczną i niezniszczalną. Jest ośrodkiem zaufania i twojego wsparcia. Jednak gdy jej najbardziej potrzebujesz wbija ci nóż w plecy. Osoba wieczna, ale do czasu.
Przed oczami przebłysły mu wydarzenia z ostatnich dwóch dni. W jego oczach zabłysły łzy.
- Przyjaciel- szepnął.
- Tak- mruknął nie zadowolony Sfinks i usunął się z drogi.
Przeszedł tajemniczą bramę. Znalazł się na zielonej polanie leśnej, na której nie było nic oprócz trawy. Usiadł na nienaturalnie równej murawie, by obmyślić jakiś plan.
Jednak przerwał mu niewyobrażalny ból ramienia. Czuł się jakby włożył rękę do ognia. Zszokowany spojrzał na ramię i z przerażeniem stwierdził, że ma poparzoną do krwi skórę. Zerknął w bok, by zobaczyć co wywołało to oparzenie. Zamarł ze strachu. Kilkanaście metrów od niego stał wielki Chiński Ogniomiot.
Szybko zerwał się i popędził najszybciej jak potrafił w stronę lasu, ale w przeciwną stronę niż przyszedł. Jakimś cudem, chyba życie zawdzięcza zaskoczeniu smoka, udało mu się dobiec do celu. Poczuł tylko jeszcze liźnięcie ogniem po nodze, ale Ogniomiot nie ruszył za nim.
Przebiegł krótki fragment boru i napotkał jezioro. Z ulgą uklęknął na jego brzegu i zanurzył rękę, by się napić. Jednak jego los okazał się nie zbyt łaskawy dla niego. Już chwilę po zetknięciu ręki z wodą, na nadgarstku zacisnęły mu się patyczkowate palce. Westchnął ze znużeniem. Nie czuł już ciała z bólu, a jego dusza wcale nie miała się lepiej. Pragnął tylko umrzeć. To byłaby jedyna ulga. Bo nawet jak uda mu się jakoś dotrzeć do Hogwartu, to czy będzie potrafił spojrzeć przyjaciołom w oczy? Czy im wybaczy tą chwilę zawahania?
Otępiale chwycił za różdżkę i uwolnił się od druzgotka. Wstał i niemal natychmiast usiadł czując brak siły. Co prawda umiał się teleportować, bo z resztą Huncwotów opanowali tą sztukę już pod koniec piątej klasy, ale nie był pewny czy da radę aportować się nie tracąc przy tym ręki. Ale czy ma już cokolwiek do stracenia? Nie. Tak więc chwycił mocno różdżkę i okręcił się w miejscu skupiając się na celu. Chcę do Hogwartu, chcę do Hogwartu...* I ku jego uciesze i zdziwieniu poczuł pochłaniającą go ciemność. Udało się!
- Albusie! Niby w jaki sposób udowodnić, że Potter to nie Potter! Gdyby istniało jakieś zaklęcie, albo eliksir na prawdę!* Ale nie ma! Nie pomoże tu legilimencja. Jeśli to śmierciożerca to jestem przekonana, że ma opanowaną oklumencję do perfekcji!
Wszyscy członkowie Zakonu Feniksa siedzieli właśnie od dwóch godzin na kolejnym spotkaniu.
- Minerwo. Ja doskonale wiem o co chodzi. Nie możemy jednak na razie nic więcej zrobić. Chodźmy lepiej wszyscy na obiad. Później zajmiemy się wzmocnieniem ochrony zamku w razie czego. A co do Jamesa prawdziwego to nie ma żadnych śladów. Powinniśmy mieć jednak nadzieję, że nasze przypuszczenia są słuszne- westchnął i z całym Zakonem Udali się do Wielkiej Sali.
Po wejściu od razu zorientowali się, że coś jest nie tak. I mieli rację. Na środku stał "James Potter" z połową domu Węża i wszyscy celowali w grupkę Gryfonów. W Syriusza, Remusa, Petera, Lily, Kate, Dorcas i Ann. Mieli okropne uśmiechy na twarzach. Pozostali uczniowie wraz z resztą grona pedagogicznego zostali przytwierdzeni do krzeseł z zawiązanymi rękoma i zakneblowanymi ustami. Dumbledore szybko uwolnil wszystkich machnięciem ręki i podszedł do grupy, która stopniowo zaczęła się zmniejszać aż został tylko fałszywy James z zawiązanymi Gryfonami. Widząc dyrektora pociągnął Lily za włosy i przyłożył jej różdżkę do gardła.
- Nie róbcie nic, albo stanie się jej krzywda- warknął groźnie, na co dyrektor się zatrzymał.
- Och to by było nie rozsądne. Przy tylu świadkach?- powiedział spokojnie.
- W dupie mam Azkaban. Chcesz się przekonać? To patrz. Avada...- zaczął, ale nie zdążył bo nagle prawdziwy James Potter zmaterializował się na jego plecach powalając go na ziemię.
Rozejrzał się zmęczonym wzrokiem po wszystkich i powiedział lekkim tonem:
- Przegapiłem coś?- zaśmiał się, lecz zaraz zaczął kaszleć krwawy kaszlem.
- Alastorze! Wezwij szybko uzdrowicieli! Marku ty powiadom Ministerstwo Magii. Pani Pomfrey proszę szybko przetransportować pana Pottera do Skrzydła Szpitalnego. A pan, panie... jeszcze nie wiem kto, ale eliksir wielosokowy wkrótce przestanie działać, to się dowiem.... zapraszam do gabinetu.
Każdy zrobił tak jak kazał. Po chwili Gryfoni byli wolni, śmierciożerca związany, a James Potter ratowany przez uzdrowicieli w Skrzydle Szpitalnym.
Paczka przyjaciół popatrzyła po sobie zakłopotanym wzrokiem.
- Czy wy też.... pomyśleliście...no wiecie...że to prawdziwy James? - zapytał zakłopotany Syriusz.
Reszta tylko potwierdziła skinieniem głowy.
- On... On nam zawsze pomagał... A my...
- A my go zdradziliśmy - szepnął Remus.
- Myślicie, że nam wybaczy?- zapytała Lily.
- On? On wybaczyłby nam nawet jakbyśmy chcieli go zabić. Jest prawdziwym przyjacielem- stwierdził Łapa wpatrując się w podłogę.
- Zawiedliśmy- mruknął Peter.
- Wy głupcy! Nawet jednej misji nie można wam powierzyć! Jak mógł uciec? Wydostać się z domu, a później przejść nasze przeszkody!! Zapłacicie za to! - wysyczał Czarny Pan patrząc z pogardą i złością na śmierciożerców.
- Panie... Jemu nie do końca pozwoliliśmy mu uciec- powiedział Lucjusz Malfoy z szaleńczym uśmiechem.
Lord Voldemort przeniknął przez jego myśli i uśmiechnął się szyderczo.
- Przynajmniej nie do końca spapraliście robotę. Jeśli teraz przepuścicie tą okazję... Nie będę już taki łaskawy...- zaśmiał się złowrogo wywołując dreszcze u swych sług.
****************************************************************************
* Wiem, że nie można aportować się do Hogwartu, ale zmieniłam to na potrzebę mojego opowiadania.
** W moim opowiadaniu nie wynaleźli jeszcze Veritaserum.
Hej :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie jest tak smętny jak mi się wydaje.
Wpadłam na taki pomysł, że może chcielibyście, żebym narysowała Lily. Co wy na to? Piszcie w komentarzach! :)
Pozdrawiam,
Rogaczka.
- Jedyna droga do celu twego przebiega przez miejsce stróżu mego. Jeśli życie chcesz oszczędzić to radzę Ci w drugą stronę pędzić. Jeśli jednak nie masz czasu i nie chcesz ulec zgubie przez stworzenia tego lasu, radzę odpowiedzieć na moją zagadkę. Nie będzie ona zbyt zawiła, bo by w twoim umyśle się spowiła zgubna dla ciebie droga.
- Daj zagadkę! Nie mam czasu!- krzyknął z rozpaczą.
- A więc słuchaj. Odpowiedzią jest osoba, która nie jest pewna. Zawsze udaje wieczną i niezniszczalną. Jest ośrodkiem zaufania i twojego wsparcia. Jednak gdy jej najbardziej potrzebujesz wbija ci nóż w plecy. Osoba wieczna, ale do czasu.
Przed oczami przebłysły mu wydarzenia z ostatnich dwóch dni. W jego oczach zabłysły łzy.
- Przyjaciel- szepnął.
- Tak- mruknął nie zadowolony Sfinks i usunął się z drogi.
Przeszedł tajemniczą bramę. Znalazł się na zielonej polanie leśnej, na której nie było nic oprócz trawy. Usiadł na nienaturalnie równej murawie, by obmyślić jakiś plan.
Jednak przerwał mu niewyobrażalny ból ramienia. Czuł się jakby włożył rękę do ognia. Zszokowany spojrzał na ramię i z przerażeniem stwierdził, że ma poparzoną do krwi skórę. Zerknął w bok, by zobaczyć co wywołało to oparzenie. Zamarł ze strachu. Kilkanaście metrów od niego stał wielki Chiński Ogniomiot.
Szybko zerwał się i popędził najszybciej jak potrafił w stronę lasu, ale w przeciwną stronę niż przyszedł. Jakimś cudem, chyba życie zawdzięcza zaskoczeniu smoka, udało mu się dobiec do celu. Poczuł tylko jeszcze liźnięcie ogniem po nodze, ale Ogniomiot nie ruszył za nim.
Przebiegł krótki fragment boru i napotkał jezioro. Z ulgą uklęknął na jego brzegu i zanurzył rękę, by się napić. Jednak jego los okazał się nie zbyt łaskawy dla niego. Już chwilę po zetknięciu ręki z wodą, na nadgarstku zacisnęły mu się patyczkowate palce. Westchnął ze znużeniem. Nie czuł już ciała z bólu, a jego dusza wcale nie miała się lepiej. Pragnął tylko umrzeć. To byłaby jedyna ulga. Bo nawet jak uda mu się jakoś dotrzeć do Hogwartu, to czy będzie potrafił spojrzeć przyjaciołom w oczy? Czy im wybaczy tą chwilę zawahania?
Otępiale chwycił za różdżkę i uwolnił się od druzgotka. Wstał i niemal natychmiast usiadł czując brak siły. Co prawda umiał się teleportować, bo z resztą Huncwotów opanowali tą sztukę już pod koniec piątej klasy, ale nie był pewny czy da radę aportować się nie tracąc przy tym ręki. Ale czy ma już cokolwiek do stracenia? Nie. Tak więc chwycił mocno różdżkę i okręcił się w miejscu skupiając się na celu. Chcę do Hogwartu, chcę do Hogwartu...* I ku jego uciesze i zdziwieniu poczuł pochłaniającą go ciemność. Udało się!
- Albusie! Niby w jaki sposób udowodnić, że Potter to nie Potter! Gdyby istniało jakieś zaklęcie, albo eliksir na prawdę!* Ale nie ma! Nie pomoże tu legilimencja. Jeśli to śmierciożerca to jestem przekonana, że ma opanowaną oklumencję do perfekcji!
Wszyscy członkowie Zakonu Feniksa siedzieli właśnie od dwóch godzin na kolejnym spotkaniu.
- Minerwo. Ja doskonale wiem o co chodzi. Nie możemy jednak na razie nic więcej zrobić. Chodźmy lepiej wszyscy na obiad. Później zajmiemy się wzmocnieniem ochrony zamku w razie czego. A co do Jamesa prawdziwego to nie ma żadnych śladów. Powinniśmy mieć jednak nadzieję, że nasze przypuszczenia są słuszne- westchnął i z całym Zakonem Udali się do Wielkiej Sali.
Po wejściu od razu zorientowali się, że coś jest nie tak. I mieli rację. Na środku stał "James Potter" z połową domu Węża i wszyscy celowali w grupkę Gryfonów. W Syriusza, Remusa, Petera, Lily, Kate, Dorcas i Ann. Mieli okropne uśmiechy na twarzach. Pozostali uczniowie wraz z resztą grona pedagogicznego zostali przytwierdzeni do krzeseł z zawiązanymi rękoma i zakneblowanymi ustami. Dumbledore szybko uwolnil wszystkich machnięciem ręki i podszedł do grupy, która stopniowo zaczęła się zmniejszać aż został tylko fałszywy James z zawiązanymi Gryfonami. Widząc dyrektora pociągnął Lily za włosy i przyłożył jej różdżkę do gardła.
- Nie róbcie nic, albo stanie się jej krzywda- warknął groźnie, na co dyrektor się zatrzymał.
- Och to by było nie rozsądne. Przy tylu świadkach?- powiedział spokojnie.
- W dupie mam Azkaban. Chcesz się przekonać? To patrz. Avada...- zaczął, ale nie zdążył bo nagle prawdziwy James Potter zmaterializował się na jego plecach powalając go na ziemię.
Rozejrzał się zmęczonym wzrokiem po wszystkich i powiedział lekkim tonem:
- Przegapiłem coś?- zaśmiał się, lecz zaraz zaczął kaszleć krwawy kaszlem.
- Alastorze! Wezwij szybko uzdrowicieli! Marku ty powiadom Ministerstwo Magii. Pani Pomfrey proszę szybko przetransportować pana Pottera do Skrzydła Szpitalnego. A pan, panie... jeszcze nie wiem kto, ale eliksir wielosokowy wkrótce przestanie działać, to się dowiem.... zapraszam do gabinetu.
Każdy zrobił tak jak kazał. Po chwili Gryfoni byli wolni, śmierciożerca związany, a James Potter ratowany przez uzdrowicieli w Skrzydle Szpitalnym.
Paczka przyjaciół popatrzyła po sobie zakłopotanym wzrokiem.
- Czy wy też.... pomyśleliście...no wiecie...że to prawdziwy James? - zapytał zakłopotany Syriusz.
Reszta tylko potwierdziła skinieniem głowy.
- On... On nam zawsze pomagał... A my...
- A my go zdradziliśmy - szepnął Remus.
- Myślicie, że nam wybaczy?- zapytała Lily.
- On? On wybaczyłby nam nawet jakbyśmy chcieli go zabić. Jest prawdziwym przyjacielem- stwierdził Łapa wpatrując się w podłogę.
- Zawiedliśmy- mruknął Peter.
- Wy głupcy! Nawet jednej misji nie można wam powierzyć! Jak mógł uciec? Wydostać się z domu, a później przejść nasze przeszkody!! Zapłacicie za to! - wysyczał Czarny Pan patrząc z pogardą i złością na śmierciożerców.
- Panie... Jemu nie do końca pozwoliliśmy mu uciec- powiedział Lucjusz Malfoy z szaleńczym uśmiechem.
Lord Voldemort przeniknął przez jego myśli i uśmiechnął się szyderczo.
- Przynajmniej nie do końca spapraliście robotę. Jeśli teraz przepuścicie tą okazję... Nie będę już taki łaskawy...- zaśmiał się złowrogo wywołując dreszcze u swych sług.
****************************************************************************
* Wiem, że nie można aportować się do Hogwartu, ale zmieniłam to na potrzebę mojego opowiadania.
** W moim opowiadaniu nie wynaleźli jeszcze Veritaserum.
Hej :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie jest tak smętny jak mi się wydaje.
Wpadłam na taki pomysł, że może chcielibyście, żebym narysowała Lily. Co wy na to? Piszcie w komentarzach! :)
Pozdrawiam,
Rogaczka.
sobota, 19 marca 2016
8. Rozczarowania czas.
...Wrota do sali otwarły się z hukiem i stanął w nich Rogacz z kpiącym uśmiechem na twarzy. Rozejrzał się z wyższością po sali udając zdziwienie.
- No co? Nie widzieliście nigdy takiego przystojniaka co?- zarechotał.
Ale nikt mu nie odpowiedział. Każdy był w zbyt dużym szoku.
Ten tylko jeszcze raz roześmiał się z ich min i podszedł do stołu Gryfonów. Patrzył na nich z obrzydzeniem, które jednak szybko zamaskował pamiętając o swoim zadaniu. Usiadł obok "swojej" paczki i wyszczerzył do nich zęby.
- No hej.
- Heeej?- zapytał Syriusz.
- No wiesz. To takie słowo na przywitanie tępaku.
- Ej! Nie no rozumiem. Hej. Co ty tu robisz?- oburzył się Łapa.
- No nie wiem. Pewnie się tu uczę. A co można robić w szkole?- powiedział z ironią.
- No, bo wiesz... My wszyscy myśleliśmy, że ty...bo twoi rodzice zabici...ciebie nie było...- zaczęła się tłumaczyć czerwona Dorcas.
- I?
- Myśleliśmy, że zostałeś porwany!
- Co? Hahahaha!- zaczął się śmiać, ale jego oczy pozostały chłodne.
- To twoi rodzice żyją?- zdumiał się Remus.
- Nie- odpowiedział z obrzydliwym uśmiechem.
- Tak nam przykro James- szepnęła Lily.
- Czemu wam przykro? Nie będę płakać przecież po zdrajcach krwi- zdziwił się nie świadom ciszy na sali, która nadal trwała od jego przybycia, a teraz zamieniła się wręcz w grobową.
Przyjaciele wytrzeszczyli na niego oczy. Nie mogli zrozumieć jego zachowania. Przecież nigdy taki nie był. Zawsze mimo wszystko kochał swoich rodziców. A przede wszystkim nigdy nie oceniał w ten sposób żadnego człowieka. Określenie "zdrajca krwi" było oblegą godną Ślizgona, a nie Jamesa Pottera, odważnego Gryfona.
- Co ty mówisz?- zdenerwowała się Lily.
Dziewczyna spodziewała się tego po wszystkich, ale nie po przyjacielu. Choć tak naprawdę jeden raz się zawiodła...
- Mówię, że nie ma co żałować takich jak oni, bo kto się zadaje ze szlamami?- zaśmiał się okrutnie- O nie... Przecież ja też się z nimi zadaję... O zgrozo- wydawał się być przerażony tą myślą.
- Nie! Stary, teraz to przesadziłeś!- zdenerwował się Black i wstał z ławki celując w niego różdżką.
- Ja? Ja nigdy nie przesadzam. A ty wcale nie jesteś lepszy. Jak ja mogłem się zadawać ze szlamą, zdrajcą krwi, potworem, tłustym debilu, molem książkowym i dwoma pustymi laleczkami- otworzył szeroko oczy jakby do niego dotarła bardzo ważna rzecz.
- Ty...cholerny idioto!- wykrzyknął Syriusz, bo reszta nie była w stanie zareagować jakkolwiek.
- Spójrz lepiej na siebie. Mogłeś mieć tak wiele. Mogłeś mieć łaskę Czarnego Pana. Mogłeś mu godnie służyć. Ale nie... Ty wolisz szlamy. Czeka cię śmierć. prędzej czy później. Zostaniesz zabity jak jakaś zwykła szlama czy mugol. Przemyśl sobie jeszcze wszystko. Tylko nie jestem pewny czy Czarny Pan cię przyjmie z otwartymi ramionami. Wątpię- wzruszył ramionami.
- Jim! Dobrze, że jesteś!!!- usłyszeli krzyk dziewczyny, która właśnie do niego biegła.
Była nikim innym jak Cellisą Bartneys
- O tak. Cześć Cel. Chodźmy już lepiej, bo pobrudzę się szlamem- uśmiechnął się szeroko i teatralnie wzdrygnął, po czym oboje wyszli z sali.
- Minerwo. Na razie nie zbliżajmy Jamesa do Zakonu. Musimy wszystko wyjaśnić. Nie pasuje mi to.
- Mi też Albusie- westchnęła nauczycielka.- Zauważyłeś, że nie ma pierścienia?
- Tak. Mam pewne podejrzenie, że to pułapka.
- Ale jaka?
- Nie wiem- powiedział zrezygnowany dyrektor oddając się rozmyślaniom.
- No co? Nie widzieliście nigdy takiego przystojniaka co?- zarechotał.
Ale nikt mu nie odpowiedział. Każdy był w zbyt dużym szoku.
Ten tylko jeszcze raz roześmiał się z ich min i podszedł do stołu Gryfonów. Patrzył na nich z obrzydzeniem, które jednak szybko zamaskował pamiętając o swoim zadaniu. Usiadł obok "swojej" paczki i wyszczerzył do nich zęby.
- No hej.
- Heeej?- zapytał Syriusz.
- No wiesz. To takie słowo na przywitanie tępaku.
- Ej! Nie no rozumiem. Hej. Co ty tu robisz?- oburzył się Łapa.
- No nie wiem. Pewnie się tu uczę. A co można robić w szkole?- powiedział z ironią.
- No, bo wiesz... My wszyscy myśleliśmy, że ty...bo twoi rodzice zabici...ciebie nie było...- zaczęła się tłumaczyć czerwona Dorcas.
- I?
- Myśleliśmy, że zostałeś porwany!
- Co? Hahahaha!- zaczął się śmiać, ale jego oczy pozostały chłodne.
- To twoi rodzice żyją?- zdumiał się Remus.
- Nie- odpowiedział z obrzydliwym uśmiechem.
- Tak nam przykro James- szepnęła Lily.
- Czemu wam przykro? Nie będę płakać przecież po zdrajcach krwi- zdziwił się nie świadom ciszy na sali, która nadal trwała od jego przybycia, a teraz zamieniła się wręcz w grobową.
Przyjaciele wytrzeszczyli na niego oczy. Nie mogli zrozumieć jego zachowania. Przecież nigdy taki nie był. Zawsze mimo wszystko kochał swoich rodziców. A przede wszystkim nigdy nie oceniał w ten sposób żadnego człowieka. Określenie "zdrajca krwi" było oblegą godną Ślizgona, a nie Jamesa Pottera, odważnego Gryfona.
- Co ty mówisz?- zdenerwowała się Lily.
Dziewczyna spodziewała się tego po wszystkich, ale nie po przyjacielu. Choć tak naprawdę jeden raz się zawiodła...
- Mówię, że nie ma co żałować takich jak oni, bo kto się zadaje ze szlamami?- zaśmiał się okrutnie- O nie... Przecież ja też się z nimi zadaję... O zgrozo- wydawał się być przerażony tą myślą.
- Nie! Stary, teraz to przesadziłeś!- zdenerwował się Black i wstał z ławki celując w niego różdżką.
- Ja? Ja nigdy nie przesadzam. A ty wcale nie jesteś lepszy. Jak ja mogłem się zadawać ze szlamą, zdrajcą krwi, potworem, tłustym debilu, molem książkowym i dwoma pustymi laleczkami- otworzył szeroko oczy jakby do niego dotarła bardzo ważna rzecz.
- Ty...cholerny idioto!- wykrzyknął Syriusz, bo reszta nie była w stanie zareagować jakkolwiek.
- Spójrz lepiej na siebie. Mogłeś mieć tak wiele. Mogłeś mieć łaskę Czarnego Pana. Mogłeś mu godnie służyć. Ale nie... Ty wolisz szlamy. Czeka cię śmierć. prędzej czy później. Zostaniesz zabity jak jakaś zwykła szlama czy mugol. Przemyśl sobie jeszcze wszystko. Tylko nie jestem pewny czy Czarny Pan cię przyjmie z otwartymi ramionami. Wątpię- wzruszył ramionami.
- Jim! Dobrze, że jesteś!!!- usłyszeli krzyk dziewczyny, która właśnie do niego biegła.
Była nikim innym jak Cellisą Bartneys
- O tak. Cześć Cel. Chodźmy już lepiej, bo pobrudzę się szlamem- uśmiechnął się szeroko i teatralnie wzdrygnął, po czym oboje wyszli z sali.
- Minerwo. Na razie nie zbliżajmy Jamesa do Zakonu. Musimy wszystko wyjaśnić. Nie pasuje mi to.
- Mi też Albusie- westchnęła nauczycielka.- Zauważyłeś, że nie ma pierścienia?
- Tak. Mam pewne podejrzenie, że to pułapka.
- Ale jaka?
- Nie wiem- powiedział zrezygnowany dyrektor oddając się rozmyślaniom.
Ciemność. To jedyne co widział. Ból. To jedyne co czuł. Ciało. Odmówiło współpracy. Serce. Złamana na pół boleśnie krwawi. Dusza. Niespokojna o los najbliższych. Sumienie. Nie daje spokoju. Duma. Poniżona leży w kącie. Złość. Z każdą chwilą wzrasta. Życie. Wisi na włosku. Śmierć. Stoi tuż za nim.
Śmierciożercy postanowili mu utrudnić życie i pokazali wspomnienia jego fałszywej podobizny. Widział jak Syriusz we wszystko uwierzył. Jak on mógł chociaż pomyśleć, że on kiedykolwiek by coś takiego powiedział. Przecież są braćmi. Ale jednak. Zabolało. Widział jak Lily patrzy na niego ze wstrętem w oczach. Była taka smutna i rozczarowana. Zabolało. Każdy jego znajomy, wróg, nauczyciel czy nawet przyjaciel uwierzył w prawdziwość tego parszywego śmierciożercy, który niby był nim. Zabolało. Bardziej niż najgorsza klątwa jaką tu oberwał.
Czy już nigdy nie zobaczy zaufania u jego przyjaciół? Czy już nigdy w ogóle ich nie zobaczy?
Nie. James Potter nie bał się śmierci. Co to, to nie. Miał jeszcze trochę dumy. Bał się jedynie tego, że nie będzie mógł ochronić bliskich.
A jego rodzice...
Starał się o tym nie myśleć. Nie chciał dać się złamać. Nie może teraz płakać. Nie może być słaby. Musi ich pomścić.
Tylko jak może kogokolwiek pomścić leżąc na posadzce w jakimś lochu. Choć nie był związany nie miał siły się podnieść. Nie.
Przecież miał się nie poddawać.
Musi coś wymyślić.
Otworzył oczy i spojrzał w kierunku drzwi. Zerwał się na równe nogi ignorując ból i wyczerpanie. Drzwi były niedomknięte. Przez szparę do pomieszczenia przedarła się cieniutka łuna światła.
Podszedł ostrożnie i działając bez planu pociągnął delikatnie za klamkę powiększając szparkę o kilka cali. Zauważył, że za drzwiami rozciąga się oświetlony pochodniami korytarz na którym stał tyłem do niego śmierciożerca. Na końcu korytarza były schody prowadzące ku górze.
Nie mając nic do stracenia, otworzył cicho drzwi i zaatakował od tyłu strażnika. Ten niczego się nie spodziewając, nie zdążył nawet podnieść różdżki. Gdy James przygwoździł go do podłogi wypuścił ją. Jednym zwinnym ruchem chłopak podniósł ją i wycelował w czarną postać.
- Drętwota!- czerwony promień strzelił i strażnik znieruchomiał.
Szybko wbiegł po schodach i dotarł do wrot. Pchnął je i ze zdumieniem rozejrzał się wokół. Stał przed ogromnym domem w jakimś lesie. Żadnych strażników.
Postanowił nie tracić czasu i pobiegł przez las.
Z każdą minutą las gęstniał. Nie miał pojęcia gdzie jest. Biegł ile sił przed pół godziny. Nie miał pojęcia jak się mu udało ignorować ból, ale gdy wreszcie się zatrzymał padł na ziemię. Leżał tak kilka minut, aż spostrzegł, że ktoś mu się przygląda.
Przerażony szybko wstał i ściskając różdżkę śmierciożercy spojrzał na postać.
Nie, nie, nie. To nie była osoba. To był lew z głową kobiety strzegący jakiejś bramy.
Drogę zagrodził mu krwiożerczy sfinks.
********************************************************************************************************
Hej :)
Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak tragicznie jak podejrzewałam.
Powiem tylko, że postanowiłam się spiąć i dodawać post w każdą sobotę późnym wieczorem :)
Tylko po za następną notką, którą nie wiem kiedy wstawię, bo nie będę miała zbytnio czasu.
Powtórzę swoją prośbę: Komentujcie!
Pozdrawiam,
wasza Rogaczka :)
W następnym rozdziale:
- problemy z fałszywym Jamesem Potterem
- "tor przeszkód"
- i co się dzieje w szeregach Czarnego Pana
Śmierciożercy postanowili mu utrudnić życie i pokazali wspomnienia jego fałszywej podobizny. Widział jak Syriusz we wszystko uwierzył. Jak on mógł chociaż pomyśleć, że on kiedykolwiek by coś takiego powiedział. Przecież są braćmi. Ale jednak. Zabolało. Widział jak Lily patrzy na niego ze wstrętem w oczach. Była taka smutna i rozczarowana. Zabolało. Każdy jego znajomy, wróg, nauczyciel czy nawet przyjaciel uwierzył w prawdziwość tego parszywego śmierciożercy, który niby był nim. Zabolało. Bardziej niż najgorsza klątwa jaką tu oberwał.
Czy już nigdy nie zobaczy zaufania u jego przyjaciół? Czy już nigdy w ogóle ich nie zobaczy?
Nie. James Potter nie bał się śmierci. Co to, to nie. Miał jeszcze trochę dumy. Bał się jedynie tego, że nie będzie mógł ochronić bliskich.
A jego rodzice...
Starał się o tym nie myśleć. Nie chciał dać się złamać. Nie może teraz płakać. Nie może być słaby. Musi ich pomścić.
Tylko jak może kogokolwiek pomścić leżąc na posadzce w jakimś lochu. Choć nie był związany nie miał siły się podnieść. Nie.
Przecież miał się nie poddawać.
Musi coś wymyślić.
Otworzył oczy i spojrzał w kierunku drzwi. Zerwał się na równe nogi ignorując ból i wyczerpanie. Drzwi były niedomknięte. Przez szparę do pomieszczenia przedarła się cieniutka łuna światła.
Podszedł ostrożnie i działając bez planu pociągnął delikatnie za klamkę powiększając szparkę o kilka cali. Zauważył, że za drzwiami rozciąga się oświetlony pochodniami korytarz na którym stał tyłem do niego śmierciożerca. Na końcu korytarza były schody prowadzące ku górze.
Nie mając nic do stracenia, otworzył cicho drzwi i zaatakował od tyłu strażnika. Ten niczego się nie spodziewając, nie zdążył nawet podnieść różdżki. Gdy James przygwoździł go do podłogi wypuścił ją. Jednym zwinnym ruchem chłopak podniósł ją i wycelował w czarną postać.
- Drętwota!- czerwony promień strzelił i strażnik znieruchomiał.
Szybko wbiegł po schodach i dotarł do wrot. Pchnął je i ze zdumieniem rozejrzał się wokół. Stał przed ogromnym domem w jakimś lesie. Żadnych strażników.
Postanowił nie tracić czasu i pobiegł przez las.
Z każdą minutą las gęstniał. Nie miał pojęcia gdzie jest. Biegł ile sił przed pół godziny. Nie miał pojęcia jak się mu udało ignorować ból, ale gdy wreszcie się zatrzymał padł na ziemię. Leżał tak kilka minut, aż spostrzegł, że ktoś mu się przygląda.
Przerażony szybko wstał i ściskając różdżkę śmierciożercy spojrzał na postać.
Nie, nie, nie. To nie była osoba. To był lew z głową kobiety strzegący jakiejś bramy.
Drogę zagrodził mu krwiożerczy sfinks.
********************************************************************************************************
Hej :)
Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak tragicznie jak podejrzewałam.
Powiem tylko, że postanowiłam się spiąć i dodawać post w każdą sobotę późnym wieczorem :)
Tylko po za następną notką, którą nie wiem kiedy wstawię, bo nie będę miała zbytnio czasu.
Powtórzę swoją prośbę: Komentujcie!
Pozdrawiam,
wasza Rogaczka :)
W następnym rozdziale:
- problemy z fałszywym Jamesem Potterem
- "tor przeszkód"
- i co się dzieje w szeregach Czarnego Pana
piątek, 11 marca 2016
7. Szok to mało.
Syriusz Black przeczytał artykuł w gazecie. Na jego twarzy malował się szok i strach, którego nawet nie próbował maskować. Czarna grzywka opadło lekko na jego czoło przysłaniając mu nieco oczy. Lecz jego to nie obchodziło. Wpatrywał się tępym wzrokiem w Proroka Wieczornego. Jego myśli tłukły się po głowie jak szalone, aż wreszcie jedna z nich wydostała się na zewnątrz:
- Muszę pomóc go szukać. Biedny Rogacz- powiedział cicho.
- Nie. Jest już późno. I tak nic sam nie zdziałasz. Jutro rano trzeba iść do dyrektora i rozpocząć poszukiwania. Sam w nich pomogę- zaprzeczył stanowczo starszy Black.
- Ale...
- Nie ma "ale". Jesteś zmęczony. Odpocznij.
- Hm. No... dobra. Ale jutro o świcie ruszamy- ociągał się Syriusz.
- Oczywiście. Dobranoc.
Jednak mimo wszystko, kiedy kilkanaście minut później leżał w luksusowym łóżku, nie mógł zmrużyć oka. Wciąż myślał co się działo z Jamesem Potterem. Z jego najlepszym przyjacielem. Z jego prawdziwym bratem.
W tym samym czasie chłopak tak bardzo ważny dla młodego Blacka przeżywał okropne męki. Od kilku godzin próbowali wyciągnąć od niego informacje o Zakonie Feniksa. Obrywał na zmianę, to klątwą, to cruciatusem, to kopniakiem. Jednak nie śnił nawet się złamać. Wolał umrzeć niż zdradzić. W końcu śmierciożercy postanowili na razie mu odpuścić, aż wszystko przemyśli. Tylko, że James Potter nie myślał w tej chwili o tym czy umrze. Martwił się czy z jego przyjaciółmi wszystko w porządku. Myśl, że mogłoby im się cokolwiek stać bolała go bardziej niż najstraszniejsza klątwa.
Z wyczerpania padł na posadzkę i usnął. Rano obudził go trzask drzwi. Podniósł ociężałe powieki i niemal natychmiast jęknął z bólu. Wszystko go bolało, a wiedział, że to nie koniec.
Rozejrzał się za źródłem hałasu i dostrzegł trzy postacie. Dwie miały czarne peleryny i białe maski, a trzeciej nie widział, bo stała w ich cieniu.
- Oooo. Nasz bohater się ocknął- zakpiła jedna z nich kobiecym głosem.- Mamy dla ciebie niespodziankę- zachichotała.- Poznaj nowego Jamesa Pottera.
Wtedy trzecia postać wystąpiła zza pozostałych i okazało się, że ma szatę Hogwartu z krawatem Gryffinforu.
Okazało się, że ta postać wygląda identycznie jak on...
- Muszę pomóc go szukać. Biedny Rogacz- powiedział cicho.
- Nie. Jest już późno. I tak nic sam nie zdziałasz. Jutro rano trzeba iść do dyrektora i rozpocząć poszukiwania. Sam w nich pomogę- zaprzeczył stanowczo starszy Black.
- Ale...
- Nie ma "ale". Jesteś zmęczony. Odpocznij.
- Hm. No... dobra. Ale jutro o świcie ruszamy- ociągał się Syriusz.
- Oczywiście. Dobranoc.
Jednak mimo wszystko, kiedy kilkanaście minut później leżał w luksusowym łóżku, nie mógł zmrużyć oka. Wciąż myślał co się działo z Jamesem Potterem. Z jego najlepszym przyjacielem. Z jego prawdziwym bratem.
W tym samym czasie chłopak tak bardzo ważny dla młodego Blacka przeżywał okropne męki. Od kilku godzin próbowali wyciągnąć od niego informacje o Zakonie Feniksa. Obrywał na zmianę, to klątwą, to cruciatusem, to kopniakiem. Jednak nie śnił nawet się złamać. Wolał umrzeć niż zdradzić. W końcu śmierciożercy postanowili na razie mu odpuścić, aż wszystko przemyśli. Tylko, że James Potter nie myślał w tej chwili o tym czy umrze. Martwił się czy z jego przyjaciółmi wszystko w porządku. Myśl, że mogłoby im się cokolwiek stać bolała go bardziej niż najstraszniejsza klątwa.
Z wyczerpania padł na posadzkę i usnął. Rano obudził go trzask drzwi. Podniósł ociężałe powieki i niemal natychmiast jęknął z bólu. Wszystko go bolało, a wiedział, że to nie koniec.
Rozejrzał się za źródłem hałasu i dostrzegł trzy postacie. Dwie miały czarne peleryny i białe maski, a trzeciej nie widział, bo stała w ich cieniu.
- Oooo. Nasz bohater się ocknął- zakpiła jedna z nich kobiecym głosem.- Mamy dla ciebie niespodziankę- zachichotała.- Poznaj nowego Jamesa Pottera.
Wtedy trzecia postać wystąpiła zza pozostałych i okazało się, że ma szatę Hogwartu z krawatem Gryffinforu.
Okazało się, że ta postać wygląda identycznie jak on...
Gdy tylko słońce pojawiło się nad horyzontem oświetlając pogrążone w śnie ulice. Syriusz widząc promienie przebijające się przez zasłony zerwał się z łóżka i w pośpiechu ubrał się. Zbiegł do kuchni gdzie czekał już na niego wuj.
- Dzień dobry Syriuszu. Myślę, że zanim coś zaczniemy robić przeczytaj to- powiedział i rzucił mu kopertę z herbem Hogwartu.
- Co to?- zdziwił się.
- Czytaj.
Szanowny Panie Black!
Niniejszym informujemy, że każdy uczeń Hogwartu, będący poza nim, ma obowiązek powrócić do szkoły w celu bezpieczeństwa. Koperta jest świstoklikiem, który włącza się za pomocą hasła "Chimera". Każdy nie przybyły do zamku uczeń będzie odszukany przez Ministerstwo Magii.
Mam nadzieję ujrzeć wszystkich na drugim śniadaniu.
Z poważaniem,
Albus Dumbledore, dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Nie mogę wracać sobie do zamku! Przecież Rogacz jest w niebezpieczeństwie!- krzyknął oburzony.
- Spokojnie. Jak pojedziesz do Hogwartu, to odwiedzić dyrektora. Oczywiście jeżeli nie będzie Jamesa. Może nie został porwany. W każdym razie trzeba mieć nadzieję.
- Masz rację. Idę po kufer- westchnął z rezygnacją i po dwóch minutach był na dole z kufrem.
Wziął tosta i zaczął do jeść. Kiedy skończył niezbyt obfite śniadanie chwycił kopertę i podał rękę wujowi.
- No to do zobaczenia- powiedział ponuro.
- Powodzenia Syriuszu. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy- uśmiechnął się ten do niego krzepiąco i uścisnął mocno rękę.
- Ja też- stwierdził.- No to... Chimera.
Poczuł, że jakaś siła go ciągnie i że wiruje w przestrzeni, aż ustało i stał w sali wejściowej Hogwartu. Zrezygnowany poszedł do wieży, przeszedł przez zatłoczony Pokój Wspólny i wszedł do dormitorium. Tam spotkał chłopaków, którzy natychmiast się na niego rzucili, przekrzykując siebie.
- Czytałeś??!
- Jak myślisz po co nas zawrócili?
- Myślisz, że nic mu nie jest?
- CISZA!- wrzasnął w końcu, czując ulgę gdy go posłuchali.- Tak. Czytałem. Pewnie dla tego, że podejrzewają porwanie ucznia, to chyba oczywiste. Nie mam pojęcia. Pozostało nam mieć nadzieję, że go zaraz zobaczymy.
Ci zrezygnowani opadli na łóżka pogrążając się w myślach.
- Lepiej chodźmy do Wielkiej Sali. Może Dumbledore nam coś powie- mruknął Łapa.
- Masz rację- poparł Lunatyk.
Więc ruszyli. W drodze do portretu napotkali zdezorientowane dziewczyny, aby chwilę potem usłyszeć identyczne pytania.
- Kurczę, się porobiło- stwierdziła Kate.
Weszli do sali i usiedli na swoich miejscach. Spojrzeli w stronę stojącego za katedrą dyrektora, który czekał, aż wszyscy usiądą.
- Moi drodzy. Te święta spędzicie tutaj w celu bezpie...
Ale nie dokończył, bo wrota do sali otwarły się z hukiem i stanął w nich Rogacz z kpiącym uśmiechem na twarzy...
**********************************************************
Hej :)
Wiem trochę krótko, ale wolę jak jest więcej krótszych rozdziałów. Mam nadzieję, że się podoba, choć nie działo się nic nadzwyczajnego :)
Proszę o komentarze! Bo nie wiem co o tym sądzić, skoro wchodzę na bloga, a tam się okazuje, że 2 komentarze. Czyli 2 osoby tylko czytają? Okej.
Pozdrawiam,
Rogaczaka.
- Dzień dobry Syriuszu. Myślę, że zanim coś zaczniemy robić przeczytaj to- powiedział i rzucił mu kopertę z herbem Hogwartu.
- Co to?- zdziwił się.
- Czytaj.
Szanowny Panie Black!
Niniejszym informujemy, że każdy uczeń Hogwartu, będący poza nim, ma obowiązek powrócić do szkoły w celu bezpieczeństwa. Koperta jest świstoklikiem, który włącza się za pomocą hasła "Chimera". Każdy nie przybyły do zamku uczeń będzie odszukany przez Ministerstwo Magii.
Mam nadzieję ujrzeć wszystkich na drugim śniadaniu.
Z poważaniem,
Albus Dumbledore, dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Nie mogę wracać sobie do zamku! Przecież Rogacz jest w niebezpieczeństwie!- krzyknął oburzony.
- Spokojnie. Jak pojedziesz do Hogwartu, to odwiedzić dyrektora. Oczywiście jeżeli nie będzie Jamesa. Może nie został porwany. W każdym razie trzeba mieć nadzieję.
- Masz rację. Idę po kufer- westchnął z rezygnacją i po dwóch minutach był na dole z kufrem.
Wziął tosta i zaczął do jeść. Kiedy skończył niezbyt obfite śniadanie chwycił kopertę i podał rękę wujowi.
- No to do zobaczenia- powiedział ponuro.
- Powodzenia Syriuszu. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy- uśmiechnął się ten do niego krzepiąco i uścisnął mocno rękę.
- Ja też- stwierdził.- No to... Chimera.
Poczuł, że jakaś siła go ciągnie i że wiruje w przestrzeni, aż ustało i stał w sali wejściowej Hogwartu. Zrezygnowany poszedł do wieży, przeszedł przez zatłoczony Pokój Wspólny i wszedł do dormitorium. Tam spotkał chłopaków, którzy natychmiast się na niego rzucili, przekrzykując siebie.
- Czytałeś??!
- Jak myślisz po co nas zawrócili?
- Myślisz, że nic mu nie jest?
- CISZA!- wrzasnął w końcu, czując ulgę gdy go posłuchali.- Tak. Czytałem. Pewnie dla tego, że podejrzewają porwanie ucznia, to chyba oczywiste. Nie mam pojęcia. Pozostało nam mieć nadzieję, że go zaraz zobaczymy.
Ci zrezygnowani opadli na łóżka pogrążając się w myślach.
- Lepiej chodźmy do Wielkiej Sali. Może Dumbledore nam coś powie- mruknął Łapa.
- Masz rację- poparł Lunatyk.
Więc ruszyli. W drodze do portretu napotkali zdezorientowane dziewczyny, aby chwilę potem usłyszeć identyczne pytania.
- Kurczę, się porobiło- stwierdziła Kate.
Weszli do sali i usiedli na swoich miejscach. Spojrzeli w stronę stojącego za katedrą dyrektora, który czekał, aż wszyscy usiądą.
- Moi drodzy. Te święta spędzicie tutaj w celu bezpie...
Ale nie dokończył, bo wrota do sali otwarły się z hukiem i stanął w nich Rogacz z kpiącym uśmiechem na twarzy...
**********************************************************
Hej :)
Wiem trochę krótko, ale wolę jak jest więcej krótszych rozdziałów. Mam nadzieję, że się podoba, choć nie działo się nic nadzwyczajnego :)
Proszę o komentarze! Bo nie wiem co o tym sądzić, skoro wchodzę na bloga, a tam się okazuje, że 2 komentarze. Czyli 2 osoby tylko czytają? Okej.
Pozdrawiam,
Rogaczaka.
sobota, 5 marca 2016
6. Najgorsze święta życia
Piękna rudowłosa dziewczyna pożegnała się z przyjaciółmi i przez chwilę patrzyła jak odchodzą. Po kilku minutach sama przeszła przez barierkę peronu 9 i 3/4. Uśmiechnęła się na widok równie rudej kobiety i ciemnego mężczyzny stojących na zatłoczonym dworcu, gdzie każdy pędził tylko w sobie znanym kierunku. Podeszła do nich i po kolei mocno uściskała.
- Cześć mamo, cześć tato- powiedziała wesoło.
- Witaj kochanie! Chodź, pojedziemy do domu i odpoczniesz- odpowiedział pan Evans
Wsiedli do auta i pojechali do domu. Kiedy weszli do domu zauważyła Petunię siedzącą przed telewizorem.
- Cześć- mruknęła do niej nawet nie licząc na odpowiedź.
- No nie. Znowu tu jesteś dziwolągu? Co ty tu robisz? Wracaj do tego wariatkowa- syknęła ta z jadem w głosie.
- Petunio!- oburzyła się pani Evans.
- No co? To prawda. Jest dziwolągiem i z takimi samymi się zadaje. Nie wiem po co przyjechała. Tylko zatruwa moje powietrze. Takich jak ona pali się na stosie- prychnęła.
W oczach Lily zabłysły łzy, ale postanowiła to zignorować.
- Więc mamo-o, jest coś do jedzenia?- zwróciła się do kobiety.
- Tak Liluniu, chodź- spojrzała jeszcze raz karcąco na starszą córkę i udała się do kuchni.
Po zjedzeniu kolacji postanowiła udać się na spacer. Ubrała się i wyszła. Ulice pokryte były śniegiem, który błyszczał pod wpływem księżyca. Domy były przyciemnione nadając całości mrocznego wyglądu. Skierowała swoje kroki w stronę starego parku, w którym usiadła na huśtawce myśląc.
Od kiedy otrzymała list do Hogwartu, jej siostra stała się nie do zniesienia. Zdążyła się już przyzwyczaić do jej zachowania, jednak każde jej docinki sprawiały jej cierpienie. Wiedziała, że to czysta zazdrość. Nie mogła mimo wszystko się pogodzić, że kiedy otwarła bramę do nowego świata, zniszczyła swój dawny, a przede wszystkim wkraczając w niego straciła swoją siostrę...
Remus Lupin wrócił do swojego domu. Był to zwykły, skromny budynek, ale bardzo przytulny. Rodzina Lupinów nigdy nie była najbogatsza. Lecz dla każdego, kto ich znał była najdroższa sobie.
Wszedł do małego salonu, gdzie samotnie popijała kawę kobieta o blond włosach.
- Mamo! Wróciłem! Tata znów w pracy?- powiedział do niej.
- O, cześć synku. Tak. Jak się czujesz?- spojrzała na niego zmartwiona.
- Jakoś- zmarkotniał od razu.
Na złość jemu pełnia przypadała dokładnie w dzień wigilii. Z daleka od przyjaciół, w ciemnej piwnicy będzie cierpiał, podczas gdy inny w oddali będą śpiewali kolędy radując się obecnością bliskich. Minęło tyle lat, a wciąż pamiętał jak jako mały chłopiec wyszedł o zmroku na polankę za domem i został ugryziony przez wilkołaka. Ten feralny dzień zmienił jego w życie w piekło. Wciąż nie mógł uwierzyć, że chodzi do Hogwartu i ma wspaniałych przyjaciół, którzy nawet w tych najcięższych dniach go nie opuścili. Bez nich by sobie nie poradził. W zamyśleniu poszedł się rozpakować...
Syriusz Black wkroczył w progi willi swojego ulubionego wujka, który został wydziedziczony tak, jak on, bo nie popierał poglądów rodziny Blacków. Cieszył się na święta z nim. W korytarzu spotkał właściciela posiadłości uśmiechającego się do niego dobrodusznie.
- Witaj wuju- wyszczerzył się do niego.
- Siemasz Syriuszu.
Zostawił bagaże, którymi zajęły się skrzaty i podążył za wujkiem do kuchni, gdzie zjedli razem kolację śmiejąc się i wesoło rozmawiając. W pewnym momencie, późnym wieczorem, gdy siedzieli w salonie, do okna zapukała mała sowa z gazetą w dziobie. Mężczyzna zapłacił sówce za gazetę i zaczął czytać. Oczy mu się coraz bardziej powiększały, a gdy skończył minę miał przerażoną. Podał Proroka Wieczornego chłopakowi i powiedział:
- Powinieneś to przeczytać.
Zdziwiony spojrzał na pierwszą stronę. Było tam duże zdjęcie domu, a nad nim widniał Mroczny Znak.
- Zaraz, zaraz. Przecież to dom Jamesa! - powiedział przerażony.
- Czytaj- ponaglił go.
Sami-Wiecie- Kto działa!Wśród czarodziejów panuje ogromne poruszenie. W późnych godzinach popołudniowych nad domem numer 5 w Dolinie Godryka wisiał Mroczny Znak (znak Sami-Wiecie-Kogo). Był to dom Potterów. Po oględzinach całego oddziału aurorów stwierdzono, że nie ma nikogo martwego, ani żywnego. Dorea i Charlus zniknęli, a ich syn James nie pojawił się, choć z źródeł wiemy, że opuszczał Hogwart na święta. Apelujemy o ostrożność i jeśli ktoś go widział, prosimy o poinformowanie biura aurorów.
R. S.
James Potter otworzył oczy. Wszędzie było ciemno, ale dookoła słyszał głosy. Był strasznie obolały i nie wiedział co się stało. Za nim zdążył zorientować gdzie jest do pomieszczenia wkroczyła ciemna postać.
- Ooo. Obrońca szlam raczył się obudzić- zaśmiała się postać głosem kobiety.
- Kim jesteś?- wychrypiał.
- Ojojoj. Od razu byś chciał wiedzieć. Lepiej przejdźmy do rzeczy.
- Czego chcesz?!
- Powiedz mi.- wyszeptała złowieszczo kobieta- Co wiesz o Zakonie Feniksa. Tylko nie kłam!
Powoli Rogacz zaczął się orientować. Jest w jakiejś ciemnej piwnicy, związany, bez różdżki. A więc go porwali i chcą informacji o Zakonie? O nie. Tak łatwo się nie da.
- Nic.
- Mówiłam nie kłam! Co wiesz o Zakonie?!- zdenerwowała się
- Nic.
- Więc inaczej pogadamy. Cruccio!
*************************************************************************
Hej :)
Oto nowy rozdział :) Jak widać mieliście rację nie było kolorowo.
Mam nadzieję, że się podobało. Nie wiem kiedy następny.
Pozdrawiam,
Rogaczka.
- Cześć mamo, cześć tato- powiedziała wesoło.
- Witaj kochanie! Chodź, pojedziemy do domu i odpoczniesz- odpowiedział pan Evans
Wsiedli do auta i pojechali do domu. Kiedy weszli do domu zauważyła Petunię siedzącą przed telewizorem.
- Cześć- mruknęła do niej nawet nie licząc na odpowiedź.
- No nie. Znowu tu jesteś dziwolągu? Co ty tu robisz? Wracaj do tego wariatkowa- syknęła ta z jadem w głosie.
- Petunio!- oburzyła się pani Evans.
- No co? To prawda. Jest dziwolągiem i z takimi samymi się zadaje. Nie wiem po co przyjechała. Tylko zatruwa moje powietrze. Takich jak ona pali się na stosie- prychnęła.
W oczach Lily zabłysły łzy, ale postanowiła to zignorować.
- Więc mamo-o, jest coś do jedzenia?- zwróciła się do kobiety.
- Tak Liluniu, chodź- spojrzała jeszcze raz karcąco na starszą córkę i udała się do kuchni.
Po zjedzeniu kolacji postanowiła udać się na spacer. Ubrała się i wyszła. Ulice pokryte były śniegiem, który błyszczał pod wpływem księżyca. Domy były przyciemnione nadając całości mrocznego wyglądu. Skierowała swoje kroki w stronę starego parku, w którym usiadła na huśtawce myśląc.
Od kiedy otrzymała list do Hogwartu, jej siostra stała się nie do zniesienia. Zdążyła się już przyzwyczaić do jej zachowania, jednak każde jej docinki sprawiały jej cierpienie. Wiedziała, że to czysta zazdrość. Nie mogła mimo wszystko się pogodzić, że kiedy otwarła bramę do nowego świata, zniszczyła swój dawny, a przede wszystkim wkraczając w niego straciła swoją siostrę...
Remus Lupin wrócił do swojego domu. Był to zwykły, skromny budynek, ale bardzo przytulny. Rodzina Lupinów nigdy nie była najbogatsza. Lecz dla każdego, kto ich znał była najdroższa sobie.
Wszedł do małego salonu, gdzie samotnie popijała kawę kobieta o blond włosach.
- Mamo! Wróciłem! Tata znów w pracy?- powiedział do niej.
- O, cześć synku. Tak. Jak się czujesz?- spojrzała na niego zmartwiona.
- Jakoś- zmarkotniał od razu.
Na złość jemu pełnia przypadała dokładnie w dzień wigilii. Z daleka od przyjaciół, w ciemnej piwnicy będzie cierpiał, podczas gdy inny w oddali będą śpiewali kolędy radując się obecnością bliskich. Minęło tyle lat, a wciąż pamiętał jak jako mały chłopiec wyszedł o zmroku na polankę za domem i został ugryziony przez wilkołaka. Ten feralny dzień zmienił jego w życie w piekło. Wciąż nie mógł uwierzyć, że chodzi do Hogwartu i ma wspaniałych przyjaciół, którzy nawet w tych najcięższych dniach go nie opuścili. Bez nich by sobie nie poradził. W zamyśleniu poszedł się rozpakować...
Syriusz Black wkroczył w progi willi swojego ulubionego wujka, który został wydziedziczony tak, jak on, bo nie popierał poglądów rodziny Blacków. Cieszył się na święta z nim. W korytarzu spotkał właściciela posiadłości uśmiechającego się do niego dobrodusznie.
- Witaj wuju- wyszczerzył się do niego.
- Siemasz Syriuszu.
Zostawił bagaże, którymi zajęły się skrzaty i podążył za wujkiem do kuchni, gdzie zjedli razem kolację śmiejąc się i wesoło rozmawiając. W pewnym momencie, późnym wieczorem, gdy siedzieli w salonie, do okna zapukała mała sowa z gazetą w dziobie. Mężczyzna zapłacił sówce za gazetę i zaczął czytać. Oczy mu się coraz bardziej powiększały, a gdy skończył minę miał przerażoną. Podał Proroka Wieczornego chłopakowi i powiedział:
- Powinieneś to przeczytać.
Zdziwiony spojrzał na pierwszą stronę. Było tam duże zdjęcie domu, a nad nim widniał Mroczny Znak.
- Zaraz, zaraz. Przecież to dom Jamesa! - powiedział przerażony.
- Czytaj- ponaglił go.
Sami-Wiecie- Kto działa!Wśród czarodziejów panuje ogromne poruszenie. W późnych godzinach popołudniowych nad domem numer 5 w Dolinie Godryka wisiał Mroczny Znak (znak Sami-Wiecie-Kogo). Był to dom Potterów. Po oględzinach całego oddziału aurorów stwierdzono, że nie ma nikogo martwego, ani żywnego. Dorea i Charlus zniknęli, a ich syn James nie pojawił się, choć z źródeł wiemy, że opuszczał Hogwart na święta. Apelujemy o ostrożność i jeśli ktoś go widział, prosimy o poinformowanie biura aurorów.
R. S.
James Potter otworzył oczy. Wszędzie było ciemno, ale dookoła słyszał głosy. Był strasznie obolały i nie wiedział co się stało. Za nim zdążył zorientować gdzie jest do pomieszczenia wkroczyła ciemna postać.
- Ooo. Obrońca szlam raczył się obudzić- zaśmiała się postać głosem kobiety.
- Kim jesteś?- wychrypiał.
- Ojojoj. Od razu byś chciał wiedzieć. Lepiej przejdźmy do rzeczy.
- Czego chcesz?!
- Powiedz mi.- wyszeptała złowieszczo kobieta- Co wiesz o Zakonie Feniksa. Tylko nie kłam!
Powoli Rogacz zaczął się orientować. Jest w jakiejś ciemnej piwnicy, związany, bez różdżki. A więc go porwali i chcą informacji o Zakonie? O nie. Tak łatwo się nie da.
- Nic.
- Mówiłam nie kłam! Co wiesz o Zakonie?!- zdenerwowała się
- Nic.
- Więc inaczej pogadamy. Cruccio!
*************************************************************************
Hej :)
Oto nowy rozdział :) Jak widać mieliście rację nie było kolorowo.
Mam nadzieję, że się podobało. Nie wiem kiedy następny.
Pozdrawiam,
Rogaczka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)