niedziela, 18 grudnia 2016

17. Wybory cz. 1

Kiedy w całej klasie Obrony Przed Czarną Magią zaległa cisza, każdy spojrzał na przybysza. Był to nie kto inny jak James Potter. Jednak nie wyglądał tak, jak przed tygodniem. Zniknęły wszelkie rany i bladość skóry. Wszystkich zdziwiło, że po tym jak tydzień temu wywrócił życie Hogwartu do góry nogami i ucieczce przed własnymi przyjaciółmi, teraz stał i uśmiechał się szeroko. Spojrzał na nauczyciela i powiedział:
- Wybacz wuju, ja tylko na chwilkę. Syriusz? Możemy porozmawiać?- powiedział ochrypniętym głosem, ale jakby udawanym.
Black patrzył na niego chwilę. Na jego twarzy malowało się jednocześnie zdziwienie, jak i wielka radość. Nie czekał długo i szybko podszedł do przyjaciela. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i gestem wskazał na otwarte drzwi.
Wyszli, a James od razu szybko ruszył.
- Rogacz? O co chodzi? Wróciłeś? Dlaczego uciekłeś z Hogwartu? Gdzie my idziemy?- zasypał go pytaniami Łapa.
Ten nic mu nie odpowiedział, tylko nadal się uśmiechając szedł szybkim krokiem po schodach prowadzących do lochów. Black zaczął być niecierpliwy i niepewny. Mrok ślizgońskich lochów otaczał ich ze wszystkich stron, a rozpalone pochodnie dodawały grozy.
- James? Co tu robimy? Spójrz na mnie wreszcie!- wściekł się.
Jego przyjaciel odwrócił się wreszcie i spojrzał na niego. Oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, a włosy poruszały się lekko na wietrze.
- Ty to jesteś jednak bardzo głupi Black- zaśmiał się zupełnie inaczej niż prawdziwy Potter.
- C-c-o?- to jedyne co zdążył wyjąkać, zanim poczuł uderzenie w głowę i zapanowała ciemność.
Przeraźliwy śmiech potoczył się echem po ścianach mrocznego lochu. Płomienie w pochodniach zadrżały i urosły, jakby się cieszyły z otaczającego wszechświat zła.


Tysiące, a może nawet miliony mil od Hogwartu, w Azkabanie, smutek więźniów kłębił się niczym dusząca mgła, która nie chce opaść. W jednej z kamiennych cel, w rogu siedział skulony chłopak. Jego mysie włosy oklapły mu na blade czoło. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Peter Petergiew bardzo żałował swoich czynów. Brzydził się sam sobą i nie wiedział jak to wszystko naprawić. Glizdogon był tchórzem. Wielkim tchórzem. Kiedy Ślizgoni zaproponowali mu śmierciożerstwo, które uratowałoby mu życie, nie pomyślał o bliskich, ani o tym jak bardzo ich skrzywdzi. Od połowy piątej klasy donosił Voldemortowi o wszystkim, a w wakacje dostąpił największego zaszczytu, jaki sługa może otrzymać od Czarnego Pana- na jego ramieniu został wypalony Mroczny Znak.
Zaszlochał jeszcze mocniej i w jego myśli rzuciło się wspomnienie, jak poznał Huncwotów.
"Biegłem korytarzem pociągu. To był mój pierwszy wyjazd do Hogwartu, a Ślizgoni już mnie gonili, chcąc rzucić na mnie kilka zaklęć. Po moich policzkach płynęły łzy. Od kiedy pamiętam zawsze byłem tchórzem i beksą. Czasami to było uciążliwe. Biegnąc wpadłem na trzech chłopców. Każdy z nich, choć byli w moim wieku, mieli to coś, na co lecą tak dziewczyny. Chciałem biec dalej, lecz oni mnie zatrzymali.
- Cześć. Przed czym tak uciekasz? Czemu płaczesz? Coś się stało?- zapytał ten w okularach o sympatycznej twarzy.
- Ślizgoni mnie gonią- załkałem.
- Chodź, ukryjesz się w naszym przedziale- uśmiechnął się do mnie blondyn.
Trzeci z nich, czarnowłosy o arystokrackiej minie pociągnął mnie za rękaw do pobliskiego przedziału. Chwilę później koło drzwi przebiegli ci, co mnie gonili. Odetchnąłem z ulgą. Podziękowałem chłopakom i do końca podróży zostałem z nimi."

Był to początek wielkiej przyjaźni. Przyjaźni, którą zniszczył.


Zniecierpliwiony Remus z Ann, Kate, Dor i Lily udał się na obiad. Co chwilę zerkali na zegarki. James wziął Syriusza i poszli dwie godziny temu.
- Gdzie oni są?- zapytała nerwowo Kate.
- A może to znowu nie był James?- mruknęła Lily.
- Nie no., co ty nie zrobiliby tej samej sztuczki dwa...-mówił Remus, ale nagle pochłonęła ich ciemność.


W Wielkiej Sali właśnie był obiad. Wszyscy radośnie rozmawiali z przyjaciółmi, jedząc potrawy przygotowane dla nich przez skrzaty domowe. Severus Snape siedział między swoimi kolegami- Averym i Mulciberem. Stół Slytherinu jako jedyny (jak zawsze) nie uczestniczył w radosnych konwersacjach całej sali. Ich miny były jeszcze bardziej przygnębione niż zwykle. Złapano czterech śmierciożerców i Czarny Pan jest wściekły, że James Potter chodzi jeszcze żywy. Ale jedyne co Severusa martwiło to to, że jego Lily grozi niebezpieczeństwo. Przez tego Pottera! Wiedział, że prędzej czy później jako przynętę użyją jego przyjaciół, ale oni nie obchodzili go. Lecz kiedy po raz pierwszy postanowili złapać Pottera na Lily, urósł w nim lęk o jej życie. Błagał Czarnego Pana, żeby nie brał jej jako zakładniczkę, ale jedyną jego odpowiedzią był cruciatus, za miłość do czarodziejki o brudnej krwi. Za miłość do szlamy. Sam gardził ludźmi, którzy selekcjonują czarodziei ze względu na czystość krwi. Dokładnie pamiętał też moment, w którym zmuszony był odpowiedzieć się po stronie złu i samemu tak postępować. Nienawidził nigdy Pottera i jego bandy, którzy pogardzali jego wyborem. Niestety w głębi duszy wiedział, że oni mówią prawdę i miał ochotę samym sobą rzucić o ścianę. Przez ten wybór stracił najbliższą jego sercu osobę. Stracił swoją Lily, która każdego dnia obdarzała go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Śmiała się z nim, uczyła, broniła go przed Huncwotami, wspierała. Po prostu była. A on wszystko zniszczył.



Zakazany Las z godziny na godzinę robił się jeszcze bardziej mroczny. W głębi lasu, na mrocznej polanie, zebrał się tłum śmierciożerców. Do sękatych drzew przywiązana była szóstka przyjaciół- Syriusz, Remus, Lily, Dor, Ann i Kate. Syriusz był przywiązany do największego, którego liście zdawałyby się zionąć złymi mocami. Jego twarz oświetlały promienie z różdżek zakapturzonych postaci. Stopniowo na niebie pojawiła się połowa księżyca, przysłana czarnymi, kłębiącymi się chmurami. Wszystko dookoła zdawałoby się oddawać zło całej sytuacji. Kobieta stojąca w środku dziwnego okręgu czarnych postaci, powoli traciła nad sobą panowanie.
- Lucjuszu?! Ile to jeszcze potrwa? Czemu ten gnida Potter się tu nie zjawia?- warknęła zirytowana do mężczyzny o bladej skórze i włosach niemal białych, jak księżyc na niebie.
- Nie wiem Bello. Przecież Avery i Nott dokładnie i wyraźnie rozmawiali o tym, że porwaliśmy tych dzieciaków, a przecież Potter śledził ich.
- Może akurat wtedy go nie było?- warknęła rozjuszona.
- Czego od nas chcecie?!- zapytał Remus zmartwionym głosem.
- Już wam mówiliśmy, że jesteście tylko przynętą. O tym czy przeżyjecie zadecyduje wasz... przyjaciel- powiedział Lucjusz cichym, ale złowieszczym tonem, jakby powiedzenie tego sprawiało mu nie opisaną satysfakcję.
Wszyscy jak jeden mąż zaczęli się przekrzykiwać, mówiąc, że im się to nie uda. Jednak w sercu każdego z nich rosło przerażenie. Wiedzieli jaki charakter miał James. Wiedzieli, że on odda za nich życie bezwarunkowo. W gardle Syriusza rosła klucha, a oczy zaczęły go niewiarygodnie piec. Wiedział, że jego przyjaciel i brat może wkrótce umrzeć. Nie wiedział dlaczego Voldemort tak bardzo pragnął jego śmierci. W tym momencie przeklinał bohaterską duszę Rogacza.
- Jak długo jeszcze?- syknęła Bella.
- Już jestem- rozległ się ochrypły głos.
Wszyscy spojrzeli w stronę, z której wydobywał się głos. Wielu z nich z gardła wyrwał się okrzyk przerażenia na widok twarzy przybyłego. Oświetlone blaskiem księżyca liczne rany i blizny niesamowicie oszpecały twarz młodego mężczyzny. Wyglądał jak zoombie.
- Więc jak Potter? Ty czy twoi przyjaciele?- zaśmiała się ze zniecierpliwieniem Lestrange.
- I ja i oni- uśmiechnął się wyciągając z kieszeni mały przedmiot, na którego widok śmierciożecom stanęły skamieniałe serca...
C.d. n.
**************************************************************
Hej.
Mam nadzieję, że się podobało. Wiem, że strasznie przyspieszyłam obrót akcji, ale tak musiało być. Dalszy ciąg planuję dodać za tydzień lub dwa :) Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czyta moje wypociny. Dziękuję serdecznie za komentarze pod poprzednim postem i wierzę, że i tym razem się na was nie zawiodę.
Pozdrawiam,
Rogaczka.
P.S. Tak wiem, że bardzo krótko :D

sobota, 29 października 2016

16. Przymierze i niespodziewany obrót sprawy.

Na ulicy Privet Drive było bardzo spokojnie. O tej porze wszyscy byli schowani w domach i nie zwracali na to, co się dzieje na ulicy. Tego dnia nawet największe plotkarki ukryły się w domowym zaciszu przed gorącym wiosennym słońcem. Żaden mieszkaniec nie zauważył mężczyzny w granatowej pelerynie pojawiającego się nagle na skrzyżowaniu uliczek. Mężczyzna ten rozejrzał się przez chwilę i ruszył do najbliższego domu. Niepewnie nacisnął dzwonek w drzwiach i ściągnął kaptur. Po chwili przed Jamesem Potterem pojawiła się staruszka. Popatrzyła na niego zdziwiona i spytała:
- Kim pan jest?
- Dzień dobry. Jestem James Potter, ale to mało istotne. Przybyłem do mojego przyjaciela, ale nie wiem pod którym numerem mieszka. Mogłaby mi pani pomóc? On nazywa się Maglabery.
- O tak oczywiście. Mieszka pod 6.
- Dziękuję bardzo. Do widzenia- uśmiechnął się James, odwrócił się na pięcie i ruszył pod wskazany numer.
Stojąc przed drzwiami zawahał się. A jeśli to pułapka? Jeśli oni tylko tak mówili, bo wiedzieli, że tam jest? Jeśli jednak Maglabery mu nic nie powie i wyda go Voldemortowi? Westchnął ciężko, wyciągnął różdżkę i zapukał mocno w drzwi. Długo czekał, aż wreszcie za drzwiami rozległ się przyciszony głos:
- Kim jesteś?
- James Potter.
Drzwi powoli się uchyliły i dostrzegł twarz śmierciożercy w szparze, który patrzył na niego niepewnie.
- Ty jesteś od Dumbledore'a?
- Tak.
- Czego chcesz?- zapytał nerwowo.
- To nie jest rozmowa , by prowadzić ją na ulicy. Ktoś może nas usłyszeć. To bardzo ważne.
Minutę mierzyli się wzrokiem, aż Maglabery kiwnął lekko głową i wpuścił go do środka. W mieszkaniu było ciemno. Wszystkie zasłony były zasunięte szczelnie, nie przepuszczając ani jednego promienia słonecznego.
- No to o co chodzi.
- Chcę Ci pomóc. Ty dasz mi nazwiska szpiegów w Hogwarcie, a ja z Dumblodorem pomożemy ci przeżyć- powiedział James patrząc na niego uważnie.
Śmierciożerca prychnął nerwowo i spojrzał na niego zrozpaczony.
- Niby czemu mam ci zaufać? Skąd mam widzieć, że nie jesteś od Czarnego Pana?
- Nie masz żadnej pewności, ale sądzisz, że gdybym był śmierciożercą czekałbym na wyjaśnienia, a nie zabiłbym cię od razu?
- No tak- westchnął.
- Zaufaj mi. Nie masz nic do stracenia. Podsłuchałem rozmowę innych śmierciożerców. Jutro będziesz już martwy. A tak możesz uratować uczniów szkoły i jednocześnie siebie.
Mężczyzna kilka minut się zastanawiał.
- No dobrze-odpowiedział, a Potter uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Nie pożałujesz. Obiecuję.
Maglabery kiwnął głową i zapieczętował tym przymierze, wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie martwy. Patrząc na chłopaka żałował jaką drogę kiedyś wybrał. Chciał to wszystko naprawić.


Kate Willowes siedziała na brzegu jeziora. Wpatrywała się w bezdenną głębię wody, w której wesoło pływała ogromna kałamarnica. Lubiła przychodzić i patrzeć na beztroskie życie tego stworzenia.
Dziewczyna pochodziła z Francji. Do Hogwartu przyjechała dopiero na trzecim roku. Do tej pory ma wrażenie, że odstaje od swoich przyjaciół. Nigdy nie była taka jak oni. Często jest wredna i nie miła dla nich. Lecz wyjazd Jamesa ze szkoły poczuła bardzo dotkliwie, mimo, że nie była z nim tak blisko jak inni. Dokładnie pamiętała moment, gdy się spotkali.
"Jak codziennie w lato przemierzałam wtedy plażę we Francji. Nudziło mnie to już. Przyjaciół nie miałam, bo zrażałam ludzi swoją zgryźliwością. Szłam, patrząc na morze. Zawsze mnie to uspokajało. Lecz oczywiście trudno jest patrzeć w wodę i nie wpaść na kogoś. Nie. Nie było to tak jak w filmach, gdy dziewczyna i chłopak wpadają na siebie i od razu wielka miłość. Po prostu wleciałam  i głośno przeklnęłam zwymyślając od najgorszych nikomu nic nie winnego chłopaka. Jego trzej przyjaciele stali z boku i zwijali się ze śmiechu. A on sam patrzył na to z rozbawieniem.
- Niech księżniczka się nie obraża, bo złość piękności szkodzi- zaśmiał się.

- Z czego się śmiejecie?- warknęłam.- Wszyscy mugole są tacy sami- mruknęłam pod nosem.
- Mugole?- chłopcy roześmiali się jeszcze bardziej.
Popatrzyłam na nich zdezorientowana.
- Czy wy...
- Tak. Jesteśmy czarodziejami. Chodzimy do Hogwartu. Jestem James Potter. To jest Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Petergiew- uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ja jestem Kate Willowes. No to cześć, muszę już iść- powiedziałam szybko i odeszłam.
Nie polubiłam za bardzo tych chłopaków, ale ja nikogo nie lubiłam. Skąd mogłam wiedzieć, że tydzień później mój tata dostanie pracę w Anglii i że wszystko się odwróci tak, że staniemy się przyjaciółmi? Jednak wyszło tak, jak na filmach..."

Czy jakby nie przyjechała do Anglii, wszystko potoczyłoby się lepiej? Czy może by nie cierpiała, ale i nigdy nie zaznała prawdziwego szczczęścia?


Następnego dnia uczniowie jak codziennie spożywali śniadanie przed lekcjami. Huncwoci i dziewczyny jedli patrząc tępo w talerze. Szczęście uszło z nich razem z wyjazdem Jamesa. Nie mieli pojęcia, co mają robić.
- Idę dzisiaj do Dumbledora- oświadczył Syriusz.
- Przecież chodzisz do niego codziennie- zauważył Peter.
Black spojrzał na niego morderczym wzrokiem i wbił ze złością widelec w kiełbaskę.
- Tak nie może być! On musi wrócić!- zaszlochała Dorcas.
Nikt jej nie odpowiedział, bo każdy uważał to samo.
W tym momencie drzwi do Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. Do sali wkroczyło sześciu mężczyzn w czarnych strojach z literami MM wyszytymi na piersiach. Za nim wkroczyła zakapturzona postać w niebieskiej pelerynie.
Dumbledore spojrzał na nich wszystko rozumiejącym wzrokiem, podczas gdy uczniowie wlepiali w nich oczy, jakby przybyli z kosmosu. Dyrektor wyszedł zza stołu i podszedł szybkim krokiem do Jamesa (oczywiście nikt nie wiedział, że to on- dop. aut.). Wymienili kilka słów przyciszonymi głosami i Albus skinął na nich. James ruszył powolnym krokiem do stołu Ślizgonów. Za nim ruszło czterech aurorów, a dwóch pozostało przy wyjściu. Podszedł do Celissy Bartneys, machnął różdżką. Oszołomiona dziewczyna padła na ziemie, od razu podniesiona przez aurora. Następnie udali się do stołu Krukonów i Puchonów czyniąc to samo z dwoma uczniami. Na koniec Potter z jednym aurorem podszedł do stołu Gryfonów, do Huncwotów. Popatrzył chwilę spod kaptura na Petera.
- I on- wyszeptał łamiącym się głosem i oszołomił przyjaciela.
Hogwartczycy patrzyli na to z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Aurorzy związali czwórkę, otoczyli zaklęciami antydeportacyjnymi i cofnęli zaklęcia oszałamiające. Jeden pracownik ministerstwa powiedział donośnie do wszystkich uczniów:
- Na mocy prawa danego czarodziejom, aresztujemy Cellissę Bartneys, Alana Manoky, Bradleya Unicent oraz Petera Petergiew za śmierciożerstwo.
- CO?!- krzyknęli Huncwoci i dziewczyny.
- Peter?- podbiegł Syriusz do Petera i potrząsnął nim rozpaczliwie- Powiedz, że to pomyłka!!!
- Ja... Przepraszam- wyszeptał Glizdogon, spuszczając wzrok.
- Petergiew! Ty kretynie!
Dorcas, Ann, Kate i Lily się popłakały, a Huncwotom zamarły serca, krwawiąc boleśnie.
Ciszę przerwał świst zaklęcia Snape'a przelatującego nad głową Jamesa zwalając mu kaptur. Był to przerażający widok. Jego młodą twarz pokrywały liczne blizny i rany po zaklęciach, które ułożone były jedna obok drugiej. Oczy, które były pod wpływem zaklęcia redukującego wzrok (zamiast okularów dop. aut.) były dziwnie zamglone. Biała cera chłopaka przywodziła na myśl inferiusa. Po minucie  przerażony James ruszył do wyjścia. Drogę zastąpili mu Syriusz i Remus. Mieli błagające miny i łzy w oczach.
- Nie zostawiaj nas! Prosimy!- wyszeptał Łapa patrząc mu w oczy.
- Ja nigdy was nie zostawiłem- odpowiedział, spuszczając wzrok.
- James. Popatrz na mnie- poprosił Lupin. Gdy ten spojrzał na niego kontynuował- Potrzebujemy ciebie. Nie rób nam tego.
- Ja... Nie wiem...- wyszeptał, przedarł się między nimi i wybiegł z sali.


- Wy głupcy! Jak mogliście do tego dopuścić!- rozległ się przerażający krzyk.
- Panie... My przepraszamy.. my nie wiedzieliśmy...- powiedział rozdygotanym głosem śmierciożerca.
- Milcz Malfoy! Wszystkim muszę zajmować się sam! Avada kedavra!- jeden z jego sług padł martwy.- Cruccio!- czterech kolejnych padło zwijając się z bólu.
Tego dnia jeszcze długo można było słyszeć krzyczących w mękach śmierciożerców.


Tydzień później, dziewczyny, Syriusz i Remus siedzieli na lekcji obrony przed czarną magią. Mieli podkrążone oczy i zmęczone twarze. Stracili dwóch przyjaciół. Jeden z nich okazał się zdrajcą. To ich przerosło. Prowadzący lekcję Mark Potter, także nie wyglądał za dobrze. Bardzo się martwił o Jamesa. Nawet Zakon Feniksa ostatnio nie miał żadnych informacji od niego. Jakby zniknął.
- Jak wiemy świat czarodziejów jest zagrożony- mówił do Gryfonów i Krukonów.- Doszły nas słuchy, że ostatnio dementorzy przyłączyli się do Lorda Voldemorta. Dlatego chcę was nauczyć się przez nimi bronić. Ktoś wie jak brzmi zaklęcie przeciw nim?
- Expecto Patronum- rozległ się ochrypły głos spod drzwi. Tak bardzo znajomy im głos, zupełnie niespodziewany w tym miejscu.
*************************************************************************
Hej.
Jestem, żyję i kulawo tworzę ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału i że po takim czasie wygląda, jak wygląda. Niestety mam bardzo mało czasu. Szkoła, obiad, rehabilitacje ( tak, ktoś tu ma krzywy kręgosłup :I ), lekcje, nauka i spać. Tak wygląda mój dzień. Lecz mimo wszystko znalazłam ten czas na napisanie rozdziału, więc proszę was bardzo, żebyście znaleźli czas, żeby skomentować rozdział. Bardzo smucił mnie napis pod ostatnim rozdziałem "Brak komentarzy" no, ale cóż. Jeśli jesteście, proszę pokażcie się.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że nigdy więcej nie będzie takiej przerwy,
Rogaczka.

piątek, 16 września 2016

ROCZNICA BLOGA!

Moi kochani czytelnicy (mam nadzieję, że są tutaj), dzisiaj mija rocznica powstania tego bloga. Mojego pierwszego bloga. Wiem, że z notkami u mnie ciężko, nie dość, że krótkie, to rzadko i słabej jakości. Mam nadzieję, że to się zmieni. I oczywiście mam nadzieję, że zaczniecie się pokazywać. Błagam komentujcie rozdziały. Ale nie będę ględzić bez sensu. Oto są roczne statystyki tego bloga (może nie duże, ale jakieś są c; ) :

Wyświetlenia: 6112
W sumie postów: z tym 22
Rozdziały: 19
Komentarze: 73
Odbiorcy na świecie:

I wiele innych, ale już po 1-2.


Naprawdę cieszę się, że ze mną jesteście. I powtarzam błaganie: udzielajcie się. A z pośród czytelników chciałam szczególnie podziękować Ann Black, która jest ze mną prawie od początku. Dziękuję! I dziękuję oczywiście wszystkim, którzy tu zaglądają!
Pozdrawiam,
Szczęśliwa Rogaczka.
P.S. Nie sądzicie, że powinnam zmienić wystrój bloga?
P.S.2. Nie sądzicie, że mój pseudonim także trzeba zmienić? :D




poniedziałek, 12 września 2016

15. Nadzieja.

Dorcas Meadowes przemierzała korytarze Hogwartu. Była to ciesząca się życiem dziewczyna. Lecz nie teraz. Przez jej niezbitą maskę szczęścia przebił się smutek i tęsknota. Dor była bardzo tajemnicza. Mało komu się zwierzała ze swoich problemów. Po przyjeździe do Hogwartu na drugim roku zaginął jej pięcioletni braciszek. Od tamtej pory zamknęła się w sobie. Mało kto wiedział, ale jej najlepszym przyjacielem jest James. Od dziecka mieszkają obok siebie. To jemu się zwierzała. Ten kontakt urwał się w tym roku. To on stał się tajemniczy. Skryty. Wszyscy w tym roku oddalili się od siebie, mimo tego, że zdawali się być tak blisko. Sprawcą tego był Lord Voldemort, który radował się strachem wśród czarodziejów. Po dzisiejszym liście od Jamesa miała wątpliwości czy istnieje jeszcze nadzieja na lepsze jutro. Tęskniła bardzo za tą beztroską. Lecz życie było zbyt okrutne, by do niej wrócić.
Przypomniała sobie dzień, w którym poznała Jamesa.
"Jako pięcioletnia dziewczynka byłam bardzo żywiołowa. Rodzice mi to zawsze powtarzali. A, że jestem byt ruchliwa przekonałam się na własnej skórze, kiedy się przewróciłam na chodniku zdzierając boleśnie kolana i skręcając kostkę. Rozpłakałam się, jak to mała dziewczynka. Byłam zbyt daleko od domu, by mnie zobaczyli rodzice i bym tam doszła. Lecz jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście. Podbiegł do mnie chłopiec o kruczoczarnych włosach, chyba w moim wieku. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
- Cześć. Jestem James, a ty?
- Dorcas- wychlipałam.
Wyciągnął do mnie rękę, ja ją przyjęłam i pomógł mi wstać.
- Mocno boli?
- Tak.
- Pomogę ci dojść do domu. Gdzie mieszkasz?
- Pod numerem 4.
- Oooo to super, bo ja pod 5- ucieszył się chłopiec.
Zaprowadził mnie do domu, a kilka tygodni później staliśmy się nierozłącznym duetem."

A teraz wszystko się popsuło. Niech licho weźmie tego Voldemorta.

Tej nocy była pełnia. Remus nadzwyczaj spokojnie się zachowywał. Huncwoci bali się, że z powodu braku Rogacza, największego zwierzęcia z nich trudno będzie go opanować, ale tak się nie stało. Nie był zły, tylko podejrzanie radosny, jak nigdy wcześniej. Kiedy wrócili w trójkę do dormitorium od pani Pomfey i zmęczeni kładli się spać była godzina 6:23. Słońce już całkowicie wyszło zza horyzontu. Promienie oświetlały hogwarckie błonia i jezioro, widoczne z okna i słychać było ćwierkot rozmaitych ptaków. Peter podszedł do okna i popatrzył się smutnym wzrokiem na ten krajobraz. Po chwili zasłonił ze złością zasłony i przybity padł na łóżko. Wszyscy już powoli zasypiali, gdy do dormitorium wpadły dziewczyny.
- Co wy jeszcze śpicie?- zdziwiła się Kate.- Przecież zaraz śniadanie.
W odpowiedzi usłyszały warknięcie Syriusza.
- No nic. Wiecie, co? W Hogwarcie są oswojone jelenie!- zwołała podniecona Dor.
- Co?- mruknął Remus z poduszki.
- Jak poszłyśmy na spacer, to z lasu wyszedł taki ogromny ciemny jeleń. Miał takie słodkie obwódki wokół brązowych oczu- paplała Dor.
- Co?!- krzyknęli Huncwoci jednocześnie i zerwali się na równe nogi.
- No..No jeleń- wymamrotała zbita z tropu dziewczyna.
- I co on zrobił?- zapytał przejęty Łapa.
Zdziwione dziewczyny popatrzyły po sobie. Lily wzruszyła do nich ramionami i powiedziała:
- Jak nas zobaczył z początku chciał uciec, ale po chwili podszedł do nas, a my go pogłaskałyśmy. Miał taki ludzki wyraz oczu. Jakby był bardzo smutny.
Huncwoci otworzyli usta. Później szybko chwycili płaszcze (kiedy wrócili nie zdjęli szat) i pobiegli do wyjścia z sypialni.
- A wy dokąd?- zapytała Kate.
- Myy... Idziemy zobaczyć jelenia.
Uniosły brwi, ale nic nie powiedziały. Chłopcy znikli im z oczu, a one po kilku sekundach milczenia poszły do siebie.


Chłopcy biegli tak szybko, że gdy dotarli pod Zakazany Las, zabrakło im tchu.
- Szukajmy!- krzyknął zduszonym głosem Lunatyk.
Rozbiegli się w różne ścieżki lasu i szukali jakiegoś śladu po Rogaczu. Las był pogrążony w mroku i zdawałoby się, że wszystkie stworzenia w nim śpią. Godzinę później zmęczeni i z utraconą nadzieją wyszli z lasu i padli na trawę. Ich twarze ukazywały bezdenną rozpacz i smutek. Byli wrakami ludzi. Gdyby ktoś obok nich przechodził nie poznałby w nich Huncwotów, tych co wiecznie się uśmiechają. Tak wyglądali ludzie, którzy tracili nadzieję. A bez nadziei życie traci sens.
- Patrzcie- szepnął Peter wskazując na pergamin leżący na trawie.- To jest Jamesa!
- Skąd wiesz?- zapytał podniecony Łapa rzucając się na kartkę.- Lunatyk! Zobacz! On ma rację!
- Nie marudź tylko czytaj co tam jest!- ponaglił go Remus, a w jego oczach rozbłysła nadzieja.
-  Kartka z pamiętnika Jamesa Pottera.
Każdy dzień mija się z kolejnym. Czas mija, a ja jestem ciągle w pułapce. Dlaczego jest tak, a nie inaczej? Czy wolno mi mieć jeszcze nadzieję? Nie wiem co myśleć. Z każdą chwilą coraz bardziej odczuwam skutki przeszłości. I wtedy zawsze nasuwa mi się pytanie "dlaczego?" przechodzące miliony razy przez myśli i słowa każdego człowieka od zawsze. Od nicości po kres. Nikt tak naprawdę nie jest pewny odpowiedzi. Więc jaki ma sens szukanie jej, skoro przez to wpadamy tylko w błędne koło, z którego nie da się wyjść? Jaki sens ma to pytanie? Jedno proste słowo, które jest głębią całego istnienia.
Kiedy człowiekowi przydarza się coś złego w życiu, odczuwa strach, niepewność i rozgoryczenie. Później pytamy "dlaczego?". Szukamy obsesyjnie wyjaśnienia i gdy otrzymamy odpowiedź następuje rozczarowanie i strach. Pytamy ponownie "A dlaczego tak, a nie inaczej?" i gubimy się w tym kole. Zamiast pogodzić się z losem obwiniamy innych. Inni pocieszając nas mówią, że tak musiało być, że takie jest przeznaczenie. Lecz przeznaczenie można zmienić. Los nie jest niczym trwałym. Wszystko zależy od nas.
Właściwie, to nie mam pojęcia po co filozofuję. No i znów jest to pytanie, "dlaczego". Może po to, by wyrzucić z siebie to wszystko, aby choć przez chwilę poczuć się wolny? Możliwe, ale nie będę się nad tym rozwodzić. Droga jaką wybrałem jest jedynym rozwiązaniem. A może tylko próbuję sobie to wmówić? Bo tak jest łatwiej. Uciec. No bo dlaczego nie zostałem tam, żeby walczyć, by chronić przyjaciół od zła, a błądzę po świecie i ich ranię? I widzicie? Znów to pytanie.
Samotnie wędrując po kraju, będąc sam na sam ze swoimi myślami, powoli rozumiem, że nie powinienem był uciekać. Wmawiam sobie wtedy, że łapanie tych, co są źli, przynosi ulgę, że jestem szczęśliwy. Lecz to tylko złudzenie, krótka satysfakcja. Czuję się się samotny. Nie ma nikogo, komu mógłbym się zwierzyć. Może jednak wrócić? Nie mam pojęcia co robić. A przecież tak bardzo tęsknię...
-
 O co w tym wszystkim chodzi do cholery?!- zezłościł się Black.
- A o to Łapo- zaczął Lunatyk, który wcześniej cały czas wpatrywał się pustym wzrokiem w chatkę Hagrida, patrząc mu prosto w oczy.- że Rogacz wcale nie pojechał do innej szkoły, tylko uciekł z Hogwartu, żeby nas chronić przed czymś.
- Cholera!- jęknął Syriusz chowając twarz w dłoniach i oddając się rozpaczy.


Nie miał pojęcia co go podkusiło, by po pełni wyjść z lasu i do tego podejść do dziewczyn. Prawdopodobnie tęsknota to któregokolwiek z jego przyjaciół była większa niż wszystko inne. Wiedział, że go nie rozpoznają. Chciał poczuć się na choć jedną chwilę szczęśliwym. A tymczasem to tylko pogorszyło sprawę. Od jakiegoś czasu łapanie śmierciożerców przestało mu sprawiać satysfakcję. Jego myśli wypełniała perspektywa powrotu. Ale przecież nie mógł.
Przemierzał teraz wioskę Little Hangleton, którą miał na liście najczęściej odwiedzanych przez śmierciożerców miejsc, sporządzonej przed ucieczką z Hogwartu. W oddali dostrzegł cieme postacie, więc szybko zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i podszedł bliżej. Usłyszał rozmowę, dzięki, której wreszcie się skupił na zadaniu, jakie sobie postawił.
- Mam przeczucie, że Maglabery chce wydać ślizgońskiego szpiega Dumbledorowi. Musimy mieć na niego oko.
- A ktoś ma pojęcie gdzie on jest?
- Czarny Pan wspomniał coś, że ma dom na Privet Drive w Surrey.
- W takim razie sprawdzimy go jutro, a teraz chodźmy, bo Pan czeka.
I wszyscy teleportowali się. James udał się w wskazane miejsce.
*******************************************************************
Hej.
Ja nie komentuje tej notki, choć wy oczywiście możecie.
Jakiego bohartera następnego?
Pozdrawiam,
Rogaczka.

wtorek, 9 sierpnia 2016

14. Po prostu zapomnieć.

Wbrew temu co powiedział, nie poszedł spać. Czekał na to, by zrobili to jego przyjaciele. Dużo czasu minęło nim wreszcie to zrobili. W tym czasie słońce powoli pojawiało się na horyzoncie. Kiedy usłyszał głębokie chrapanie Huncwotów, ostrożnie wyszedł zza kotary łóżka i sięgnął po plecak pod łóżkiem, który niepostrzeżenie ukrył pod niewidką gdy wchodził. W środku znajdował się już namiot i dziesiątki przydatnych eliksirów. Schylił się i otworzył kufer, by z niego wypakować ubrania i wrzucić do plecaka. Wszystko się idealnie mieściło, bo rzucił na niego zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Otworzył szafkę i wyjął z niej książki. Gdy skończył się pakować, wyprostował się i jego wzrok padł na zdjęcia stojące na szafce. Jego serce ścisnęło się pod wpływem ogromnego żalu, jaki poczuł.
Na pierwszym stał z Huncwotami na tle morza w Brazylii, nad które wybrali się w minione wakacje. Wszyscy śmiali się wesoło i machali do obiektywu.
Na drugim z całą paczką urządzili sobie bitwę na śnieżki na błoniach. Miało to miejsce na trzecim roku, kiedy to wszyscy prowadzili jeszcze beztroskie, wolne od problemów życie.
Na trzecim siedział z Dorcas na kanapie, a z tyłu stała Kate i Ann,. We troje uśmiechali się szeroko jakby sam uśmiech przepędzał zło.
Czwarte zdjęcie było zrobione w tym roku. Obejmował na nim ramieniem Lily. Oboje mieli uśmiechy na twarzach, ale jego był jakby przygaszony, taki pusty.
Na ostatniej fotografii jako pięciolatek stał z rodzicami na tle choinki. Ich szczęście było wyraźne nawet za szybki oprawki.
Stał jak zaklęty i wpatrywał się w nie. Nie świadomie kilka łez wypłynęło z jego oczu. Minęło 10 minut zanim się ocknął. Otarł łzy, które coraz szybciej leciały i spakował szybko zdjęcia do odrębnej kieszeni. W myślach przywołał pergamin i pióro. Napisał list i położył go na łóżku. Rozejrzał się wokoło i zatrzymał się na śpiących przyjaciołach. Poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle i jego oczy niebezpiecznie zaczęły piec. Zawahał się. Ale przecież nie mógł się wycofać. Przecież robił to dla nich.
Chwycił swoją miotłę i wybiegł z dormitorium. Biegł i zatrzymał się dopiero przy bramie Hogwartu. Omiótł spojrzeniem po terenie szkoły. Dostrzedł słupki bramkowe na boisk do quidditcha. Tęsknił za nim. Choć od 5 roku był kapitanem drużyny, w tym roku z powodu jego częstego pobytu w szpitalu jego funkcje objął jego zastępca. Tęsknił za tymi chwilami, gdzie liczył się tylko on i znicz. Czuł wtedy wolność.
Zaśmiał się histerycznie na myśl, że kiedyś jego największym problemem był mecz, albo nawet odrzucenie jego podrywów przez Lily. Ileż to razy wspominała mu, że na świecie byłoby piękniej bez niego. No to masz, co chciałaś- pomyślał smutno. Nigdy nie dał po sobie poznać jak go wtedy raniła. On zrobi dla niej wszystko, ale ona nie wie jeszcze jak mocno ją kocha. Nie miał jej za złe, że wypowiedziała głośno to, czego on był sam świadom.
Ich wszystkich kochał tak bardzo, że aż bolało. Nie pozostało mu więc nic innego, jak wsiąść na miotłę i odlecieć.




- Syriusz? Co tak stoisz?
Ann, Dor, Kate i Lily weszły do dormitorium chłopców, budząc tym samym Petera i Remusa. Syriusz od kilkunastu minut wpatrywał się w pergamin, który zostawił James.
- Gdzie jest James?- szepnęła Lily.
- Łapo, co tam masz?- zapytał Lunatyk.
Ten jakby obudził się z transu, drgnął, podniósł wzrok i bez słowa podał im list opadając na łóżku.
Remus na głos odczytał list. Z każdym słowem jego głos tracił na sile i się załamywał. Kiedy skończył, każdy miał zaszklone oczy.
- Musimy go odnaleźć- powiedział zachrypniętym głosem Syriusz.
- Niby jak? Nawet nie wiemy w którą stronę wyruszył- mruknęła smętnie Dor.
- Wyślijmy do niego list- podsunęła Ann.
- No dobra. I tak niczego innego nie zrobimy- zadecydował Lupin.
Wziął pergamin i orle pióro ze swojej szafki i wspólnie napisali list.

                                             Drogi Jamesie!
Masz rację, jesteśmy wściekli i to bardzo. Jak możesz nam tak robić? Gdzie ty jesteś? Odpowiedz nam! Martwimy się o Ciecie. Co zrobiliśmy nie tak? Powiedz nam, naprawimy to, tylko do cholery wróć! Nie ma żadnego żegnaj. Wróć sam, albo my Cię znajdziemy. Jak możesz twierdzić, że szybko zapomnimy? James! Błagamy! Wróć!
                                                                Twoi nic nie rozumiejący przyjaciele (?).

Udali się do sowiarni, gdzie wysłali go szkolną sową.
- Chodźmy na śniadanie. Zaraz lekcje, a i tak niczego nie zrobimy- powiedziała Kate.
Skinęli głowami na znak zgody.
- Chwila. Gdzie Peter?- zdziwiła się Lily.
- Myślałam, że szedł z nami- rozejrzała się Dor jakby spodziewała go ujrzeć.
- Mniejsza o niego. Pewnie poszedł już jeść- westchnął Łapa.
Zamilkli i poszli do Wielkiej Sali.



- Panie mój, on mówi, że młody Potter uciekł z Hogwartu- wyszeptał Lucjusz Malfoy.
-  Świetnie. Teraz jest bezbronny nie ma przy nim Dumbledore'a- zaśmiał się Lord Voldemort.- Znajdźcie go.
- Tak jest panie.
Mężczyźni aportowali się z domu w Little Hangleton i zapadła głucha cisza.



Przyjaciele z niecierpliwością oczekiwali odpowiedzi od Jamesa. Ta jednak nie przyszła ani tego dnia ani przez dwa tygodnie, mimo, że codziennie wysyłali po dwa listy o podobnej treści. Podczas śniadania trzy tygodnie później, Remus otrzymał Proroka. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie patronusa-jelenia.
- Ej, słuchajcie.

                                   
Tajemniczy łowca śmierciożerców działa na terenie Angli!
W ostatnim czasie złapano jedenastu śmierciożerców. Za każdym razem Łowca wysyła Patronusa- Jelenia do Siedziby Aurorów. Gdy aktualny szef aurorów Alastor Moody wraz ze swoją ekipą przybywa na miejsce wskazane przez owego patronusa znajduje skrępowanych i oszołomionych zwolenników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a obok niego drugi magiczny jeleń.
"Nie wiemy kim on jest, ale jesteśmy mu bardzo wdzięczni"- wyznaje jeden z aurorów.
Życzymy szczęścia naszemu tajemniczemu Łowcy. W tych trudnych czasach przydają się tacy ludzie. A tymczasem wojna wisi w powietrzu...(więcej na str. 2)


- Patronus jeleń?- zmarszczył czoło Black.- A czy to nie...
- Wiele osób ma takie patronusy- ostudził jego zapał Remus.
- O czy wy mówicie?- zdziwiła się Lily.
- Nie ważne Evans. Nie powinno cię to obchodzić- warknął Syriusz.
- Hej! Patrzcie!- krzyknęła Kate wskazując na sowę uszatą lądującą obok nich.
- To od Jamesa!- szepnął Lupin i trzęsącymi się rękoma odwiązał list, a sowa od razu odleciała.

                      Drodzy Syriuszu, Remusie, Glizdogonie, Peterze, Ann, Kate, Lily i Dorcas!
Proszę, nie piszcie więcej listów. Sowy zbyt zwracają na mnie uwagę, a tego nie chcę. Wiem, że to dla was trudna i niezrozumiana sytuacja, ale o mnie się nie martwcie. Radzę sobie doskonale.
                                                 Po prostu zapomnijcie.
                                                             J.P

Wszyscy patrzyli się tępo w kartkę jakby marzyli, by wyskoczył z niej Rogacz.
- Po prostu zapomnijcie?- zapytał pustym głosem Łapa.
Przed oczami stanęły im wszystkie chwile spędzone z Jamesem. Łapa zerwał się i wybiegł z sali. Przypomniał sobie dzień, w którym się poznali.

Był 1 września. Właśnie jechał do Hogwartu. Jego umysł wypełniła szczęśliwa wizja opuszczenia swojego domu na 10 miesięcy. Szczęście go rozpierało. Uśmiechał się właśnie do siebie, gdy przedział otworzył się i weszły jego kuzynki Narcyza i Bellatrix. Obie miały kpiące uśmiechy na twarzach.
- Witaj Syriuszu.
- Witajcie- wycedził.- Czego chcecie?
- Pamiętaj. Masz trafić do Slitherinu, albo pożałujesz.
- Po moim trupie. Może jeszcze mam dołączyć do tego zapchlonego Czarnego Pana?
- Nie wycieraj swojej gęby Czarnym Panem!- wpadła w furię Bella.- Crucio!- krzyknęła.
Ale w ostatniej chwili, ktoś ją popchnął od tyłu tak, że upadła na podłogę, a zaklęcie trafiło w szybę i ją roztrzaskało. Podniosła się ze złością i już miała rzucić zaklęcie na chłopca stojącego za nią, ale Narcyza chwyciła ją za rękę i powiedziała.
- Opamiętaj się Bello. Będziemy miały kłopoty.

Pociągnęła ją za sobą i po chwili obie zniknęły.
- O rety. Dzięki- wymamrotał Syriusz do chłopca.

- Nie ma za co. Jestem James Potter, a ty?
- Syriusz Black.
Podali sobie ręce i uśmiechnęli się do siebie. Od tej pory byli nierozłączni.

A teraz... Teraz wszystko było nie tak.
*                      *                      *                      *                      *                      *                      *                      







(dop. aut.- I to są z grubsza te zdjęcia. Tylko do jednego nie mogłam znaleźć odpowiednika)
*******************************************************************************
Hej.
Teraz jest dłużej. Mam nadzieję, że się podoba, bo się starałam.
Dziękuję za te komentarze. Naprawdę są one dla mnie bardzo ważne. Piszcie też na czacie i odpowiadajcie na moje sondy, bo wtedy widzę ile was jest i czy mam dla kogo pisać.
Liczę na komentarze i pozdrawiam,
Wasza Rogaczka.

niedziela, 17 lipca 2016

13. Podjęta decyzja.

Od dnia, w którym miało miejsce zdarzenie zmieniające życie Gryfonów, minęły miesiące. Na dworze zaczęło wesoło świecić słońce chcąc otulić ich swoją radością. Nadszedł marzec.
James Potter od tamtego dnia był widywany jedynie podczas lekcji. Nie sypiał w dormitorium, a na posiłki nie przychodził. Wiele osób na marne próbowało zagadnąć chłopaka o to gdzie się podziewa, gdyż równo z dzwonkiem znikał i nie pojawiał się przed następnymi zajęciami, a na nich siedział w najciemniejszych kątach klasy nie odpowiadając na żadne pytania, chyba, że dotyczyły one danej lekcji. Podejrzewano, że ucieka ze szkoły. Krążyło wiele plotek na jego temat.
Prawda była taka, że James podjął decyzję. Chciał opuścić szkołę. Lecz nie przepisać się do innej. Jego celem byli śmierciożercy i Voldemort. Każdy dzień i noc spędzał w Pokoju Życzeń na przygotowanie się do wędrówki po świecie. Uczył się zaklęć obronnych, leczniczych, klątw i uroków. Aby móc wsadzić do Azkabanu lub zabić jak najwięcej z nich. Czekał tylko na osiągnięcie przez siebie pełnoletności, by spokojnie używać zaklęć po za szkołą i by być niezależnym. Jedynym momentem, w którym dał znak o sobie, miał miejsce 30 stycznia, w urodziny Lily, kiedy to przysłał jej prezent i życzenia przez sowę.
Siódemka przyjaciół Rogacza bardzo się o niego martwiła. Nie wiedzieli co się z nim dzieje. Pozostali Huncwoci nie wiedzieli o istnieniu Pokoju Przychodź-Wychodź, więc mapa im nie pomogła. Codziennie próbowali porozmawiać z Rogaczem. Tylko Peter się nie odzywał i sprawiał wrażenie jakby coś go dręczyło. Dorcas, Ann i Kate przestały się uśmiechać i popadły w rutynę. Remus zmizerniał, a Syriusz był chodzącym widmem. Łapa obwiniał za wszystko Rudą, która miała wielkie wyrzuty sumienia. Nie miała pojęcia jak mogła to zrobić. To był taki impuls, przez który zniszczyła życie Potterowi.
W końcu nadszedł dzień 27 marca. Wieczorem, ku zdziwieniu całej Wielkiej Sali, na kolację wszedł James, który chciał zjeść ostatni posiłek w tej szkole. Miał zamiar wyruszyć o świcie. Nie zważając na spojrzenia usiadł na mniej okupowanej przez Gryfonów części stołu. Natychmiast podeszli do niego Huncwoci karząc zostać dziewczynom na miejscu.
- Rogacz! Gdzie ty się podziewałeś? Dlaczego wszystkich unikasz? Martwimy się o ciebie- krzyknął Łapa rzucając się na Pottera radośnie.- Chyba nie przejąłeś się tym co powiedziała ta ruda małpa?!
Chłopak nie odpowiedział, tylko odepchnął lekko od siebie Blacka i kontynuował kolację. Huncwoci wymienili zmartwione spojrzenia. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zerwał się z miejsca i ruszył za wychodzącym z sali dyrektorem.
- Jamesie Potterze masz tu wszystko wrócić i wszystko nam wyjaśnić!- krzyknął Lunatyk.
Rogacz zastygł w wejściu. Po chwili odwrócił się i powiedział zachrypniętym od długiego milczenia głosem:
- Nic mi nie jest chłopaki. Potrzebowałem to wszystko przemyśleć. Porozmawiamy później!- posłał im sztuczny uśmiech i wyszedł.
- Myśleć? Trzy miesiące?- pokręcił głową Syriusz.- Kiepska wymówka. Mam nadzieję, że nam to wyjaśni.

James złapał dyrektora kawałek od jego gabinetu. Chłopak zdziwił się, że mężczyzna tak szybko tu dotarł. Nie tracąc jednak czasu zawołał do niego:
- Profesorze Dumbledore! Proszę, niech pan poczeka, muszę z panem porozmawiać.
Ten odwrócił się w jego stronę ze swoim dobrotliwym uśmiechem.
- James! Dobrze cię widzieć. Niepokoiliśmy się o ciebie. Chodź, porozmawiamy w moim gabinecie.
Doszli do kamiennej chimery strzegącej wejścia. Mężczyzna podał hasło i weszli po schodach do okrągłego pomieszczenia. Chłopak znał go już na pamięć od pierwszej klasy. Żal mu ścisnął serce na wspomnienie tych beztroskich czasów.
- A więc, o czym chciałeś porozmawiać?
- Mam nadzieję, że dotarła do pana moja ostatnia wiadomość o przeciekach w zaklęciach chroniących Hogwart- zaczął Potter.
- Oczywiście. Wzmocniliśmy ochronę zamku- zapewnił go Albus.
- To dobrze. Chciałem z panem pomówić na temat mojej działalności w Zakonie Feniksa.
- Chcesz zrezygnować?- popatrzył na niego wzrokiem pełnym zrozumienia.
- Nie, dyrektorze. Wręcz przeciwnie.
- Więc słucham- zaintrygował się Dumbledore.
Młody Potter przedstawił swoje plany. Rozpoczęła się długa rozmowa.

W tym samym czasie Huncwoci z dziewczynami również opuścili WS i poszli do dormitorium tych pierwszych. Z napięciem czekali na Rogacza.
- Co on wymyślił?- zezłościła się Kate.
- Gdzie się podział nasz stary Rogacz? Gdzie jest ten roześmiany chłopak, który w każdym ujrzy przede wszystkim dobro? Gdzie się podział nasz przyjaciel? Bo z pewnością teraźniejszy James nim nie jest. W nim nie ma ani krzyty szczęścia, a oczy są puste- powiedział zrozpaczony Lunatyk patrząc na wszystkich bezradnie.
- Tęsknię za nim- westchnął Łapa.
Dziewczyny popatrzyły po sobie zdziwione. Huncwoci nie byli nigdy wylewni w okazywaniu uczuć. Nie odezwały się jednak i po chwili każdy z nich oddał się ponurym myślom. Nikt się nie zorientował, że dzień nastąpił już miejsca nocy. Z zadumy wyrwał ich Potter wchodzący do sypialni. Spojrzał po nich i uśmiechnął się smutno.
- Och... Jesteście wszyscy. To dobrze.
- No więc może nam wreszcie do cholery wyjaśnisz, dlaczego przez trzy miesiące unikasz całej szkoły?!- zdenerwował się nagle Syriusz.
- Już wam mówię- westchnął.- Musiałem to wszystko przemyśleć.
- No i do jakiego wniosku doszedłeś?
- Do takiego, że zmieniam szkołę. Wyjeżdżam za granicę do... mojej ciotki.
Zapadła głucha cisza. Po pół minucie wszyscy na raz wybuchli śmiechem. Tylko on pozostał poważny.
- Z czego się śmiejecie?- oburzył się.
- No... z twojego żartu- odpowiedział Glizdogon dusząc się ze śmiechu.
- Jakiego żartu? Przecież ja mówię poważnie!- krzyknął.
Spojrzeli na niego z rozbawieniem, ale śmiech zamarł im w ustach na widok jego smutnej miny.
- T-t-ty-y m-mówisz p-poważnie- wyjąkał Lunatyk.
- Oczywiście. Wyruszam jutro. A teraz wybaczcie idę spać. Podszedł do swojego łóżka, zgonił z niego Dorcas i zasłonił kotary.

Kiedy w szkole zegar wybił godzinę siódmą ze snu wyrwał się Syriusz. Spojrzał na łóżko przyjaciela, ale ono było puste. Po chwili dostrzegł na nim kartkę. Całkowicie rozbudzony wstał i wziął kartkę. Był to list od Jamesa.
                                                Kochani przyjaciele!
Wiem, że bardzo się dziwicie i może nawet jesteście wściekli, że nawet się nie pożegnałem. Ale tak było łatwiej.
Dor, Ann i Kate. Uśmiechnijcie się, bo z uśmiechem Wam do twarzy.
Lily. To nie Twoja wina, nie słuchaj Syriusza.
Glizdogonie. Nie bój się ludzi. Pokaż się im. Zagadaj wreszcie do Emmy, bo widzę, że Ci się podoba.
Lunatyku. Wbrew temu co myślisz, nie zapomniałem o Twoim problemie. Nie będziecie mnie za pewne widzieć, ale zawsze będę gdzieś w pobliżu, gdy będę potrzebny.
Łapo. Nie martw się. Ze mną będzie dobrze. Nie trać wiary w to, że masz rodzinę. Rozejrzyj się. Zobaczysz, że nie jesteś sam.
Wy szybko zapomnicie o mnie. Mnie będzie trudniej. Ale zapewniam Was, że nie będę tu szukać nowych przyjaciół.
                                                                                                James- Rogacz.
P.S. Bądźcie szczęśliwi.
******************************************************************************
Hejka ;)
Mam nadzieję, że się podobało, bo się starałam. Nie jest ekstra długi, ale dłuższy od tamtego.
Dziękuję za poprzednie komentarze i liczę, że tym razem też się nie zawiodę!
Pozdrawiam,
Wasza Rogaczka.

czwartek, 23 czerwca 2016

12. O kilka słów za dużo.

Jeśli masz wrażenie, że życie czasem się wali, to doskonale zrozumiesz sytuację Jamesa Pottera. Zaklęcie co prawda nie było rzucone w niego, ale w jego ukochaną Lily i to jeszcze większy ból. Śmieszne, że tak niedawno użalał się nad sobą i bał się spojrzeć w oczy przyjaciołom.  Pojawia się pytanie. Jak wybrać żeby wybrać dobrze? Jeśli powie co wie, zdradzi Zakon, a i tak nie będzie miał pewności czy to wystarczy. Przecież Voldemort nie ma skrupułów. Ale patrząc na Lily nie myślał o niczym innym niż o ratowaniu jej.
I właśnie wtedy stało się coś niebywałego.
Polankę rozświetlił oślepiający blask. Jego liny pękły, a Lily ucichła. Nie tracąc czasu zerwał się z miejsca, wziął ją na ręce i wybiegł z lasu. Biegł zastanawiając się nad tym co się stało.
Jak to było możliwe? Czyżby ktoś ich uratował? Jeśli tak to kto? I przecież usłyszał by go. Nagle jego umysł wypełniły słowa jego ojca:
- Czarodzieje zanim trafią do szkoły nie potrafią kontrolować swojej magii i wtedy zdarzają się wybuchy. Jednak nawet dorośli czarodzieje miewają wybuchy magii pod wpływem jakiś silnych emocji. Rzucają zaklęcia bez różdżek i nie są nawet tego świadomi.
Potrząsnął głową. Nie. Nie ma teraz czasu na głębsze zastanowienia.
- Lily? Jak się czujesz?- zapytał patrząc z troską na dziewczynę.
- A jak myślisz kretynie? Postaw mnie na ziemi- warknęła ta w odpowiedzi.
Chłopak się speszył, postawił ją na trawie i pobiegli dalej. James miał ogromne wyrzuty sumienia, a jej ton głosu przekonał go co do winy.
Nie odzywając się już, weszli razem do Pokoju Wspólnego. Powitał ich krzyk dziewczyn:
- O Merlinie! Lily? Jak ty wyglądasz?
- James, czy to krew?
- Gdzie byliście?
Usiedli w fotelach na przeciwko kominka. Rogacz patrząc w płomienie zaczął rzucać zaklęcia na swoją ranę na policzku. Musiało być to jednak zaklęcie czarnomagiczne, bo nie chciała się zagoić. Evans zaczęła tłumaczyć reszcie co się stało. Po chwili siedem spojrzeń skierowało się w jego stronę. Ten wciąż ze wzrokiem wbitym w ogień przywołał opatrunek i dyptam. Z pozorowanym spokojem opatrzył cięcie i dopiero wtedy spojrzał na przyjaciół.
- James? Co to ma znaczyć? O co w tym wszystkim chodzi?!- napadła na niego Kate.
- W Gryffindorze jest zdrajca- wyszeptał uświadamiając to sobie.
- Zdrajca? Kto?- zdziwił się Syriusz.
- Rzecz w tym, że nie wiem kto- mruknął.
Lily nagle poczerwieniała ze złości i wybuchła:
- A czy to ważne?! To twoja wina!
Po wykrzyczeniu tego i zobaczenie twarzy Jamesa, która wyrażała ogromny ból, załamanie i złość na samego siebie, zatkała usta dłońmi i zrobiła przerażoną minę. Nie chciała mu tego mówić, ale nie wytrzymała.
- Evans, myślisz, że ja tego nie wiem? Wiem o tym doskonale. Dlatego mam już pewien plan. Wkrótce będziecie bezpieczni- posłał im krzywy uśmiech i wyszedł z wieży.
- Rogacz?! A ty dokąd?!- zawołał za nim Łapa.
- Daj mu ochłonąć- powiedział zmartwiony Lunatyk.- Jak myślicie, co on chce zrobić?
- Nie wiem. Ale Lily nie powinnaś była mu tego mówić. Co cię napadło?- zdenerwował się Syriusz.
- Sama nie wiem.


Tymczasem na polanie śmierciożercy otrząsają się z szoku. Lord Voldemort ryknął wściekle i strzelił zielonym promieniem w najbliżej stojącą Celissę Bartneys.
- Jak mu się to udaje tak łatwo mi uciec?!- wysyczał z wściekłością.- Malfoy! Przekaż wiadomość naszemu szpiegowi, że ma wytropić w jaki sposób mu się to udaje! Nie mogę puścić mu tego płazem!
- Tak jest panie. Chociaż nie ufałbym mu. Przecież to Gryfon i do tego tchórz.
- Nie podważaj mojej decyzji. Jest blisko z Potterem, a to jest przydatne- zaśmiał się złowieszczo.
Z końcem zdania wszyscy opuścili polanę, szybkim krokiem kierując się w głębię lasu, a już po chwili słychać było trzask towarzyszący teleportacji.


Chłopak szedł korytarzami Hogwartu. Nie raz już przemierzał tą drogę. Lecz po raz pierwszy robi to sam. Jego serce przepełnione jest goryczą. Jak mógł ich narazić? Samotna łza popłynęła po jego policzku. Teraz, jak ta łza, jest samotny. Nie może się pogodzić z tym, że musi oddalić się od przyjaciół i z opowieścią Voldemorta. Czy ona jest prawdziwa? Coś mu podpowiadało, że tak. Więc teraz albo dołączy do mordercy, albo umrze. Albo będzie szczęśliwy i narazi przyjaciół, albo będzie cierpiał wiedząc, że są bezpieczniejsi, bo w końcu nie mógł im zapewnić pełnego bezpieczeństwa. Musiał wybierać między tym co dobre a tym, co łatwe. Wiedział, że nigdy nie dołączy do śmierciożerców i nie da umrzeć bliskim z jego powodu.
Ze swoim wyborem stanął pod ścianą na siódmym piętrze. Obszedł ją trzy razy i pojawiły się przed nim wielkie drzwi. Otworzył je.
Czas rozpocząć wypełnianie swojego planu. Czas zmierzyć się z losem. Czas walczyć w imię dobra.
*******************************************************************************
Hej ;) Jeszcze ktoś tu jest i czyta?
Rozdział raczej krótki, ale jest. W tym oto momencie rozkręcam się z akcją. Myślę, że teraz będzie tylko lepiej.
Mam nadzieję, że ktoś to przeczytał. Proszę, dawajcie znak o sobie. Nawet nie wiecie jak się ciężko pisze jeśli pod poprzednim postem przez miesiąc widniał napis "Brak komentarzy", aż wreszcie się pojawił "1 komentarz".
Właśnie dlatego chciałam podziękować Ann Black za ten komentarz. Dziękuję! Dodałaś mi sił!
Pozdrawiam i liczę na komentarze!
Wasza Rogaczka :)

poniedziałek, 9 maja 2016

11. Rozterki przyjaźni i leśna polana cz. 2

Kiedy przedarł się przez drażniące jego skórę gałęzie, z początku nie zobaczył niczego z powodu panującej na polanie ciemności. Po chwili jednak jego wzrok przyzwyczaił się do nienaturalnego, nawet jak na Zakazany Las, mroku. Była tam grupka postaci w czarnych pelerynach. Przeklnął w myślach i próbował się bezszelestnie wymknąć. Niestety. Życie nie było tak pobłażliwe.
- Patrzcie, patrzcie. Kogo my tu mamy? Nasz nieustraszony James Potter. Właśnie ucięliśmy sobie małą pogawędkę na twój temat- rozległ się syczący głos.
- Niezmiernie mi miło- zakpił Rogacz.
- No ja myślę.
Jego i tak już syczący głos przeszedł w samo syczenie i prychnie. W krzakach za nim rozległ się szelest i obok młodego Pottera prześlizgnął się wąż. Chłopak drgnął, ale szybko zamaskował strach i obrzydzenie, ponownie patrząc na Voldemorta.
- Czymże sobie zasłużyłem na taki wielki trud z twojej strony, o najłaskawszy panie?- powiedział nadal kpiąc.
- Otóż to, otóż to. Świetne pytanie Jamesie Potterze. Pozwól, że przedstawię ci pewną historię, którą zataili przed tobą twoi rodzice i dziadkowie.
- Jaką historię?- zmarszczył brwi zbity z tropu.
- Och. Zaraz ją poznasz, tylko pozwól, że załatwimy pewną sprawę. Bartneys?
Dziewczyna wyciągnęła różdżkę, błysło, a na nim zacisnęły się więzy tak mocne, że ledwo mógł oddychać. Poczuł, że ktoś go łapie od tyłu i przywiązuje do drzewa. Odchylił głowę, żeby zobaczyć twarz śmierciożercy, ale syknął, bo lina werżnęła się mu w szyję.
- Doskonale. A teraz słuchaj. Wiedz, że pochodzisz z rodziny gorszej niż mugole, szlamy i zdrajcy krwi. Twoja rodzina to zwykłe szumowiny i sam się o tym przekonasz...


Lily Evans przechadzając się po błoniach rozmyślała. Co ma zrobić? Już przegrała walkę z miłością. Dowiodło tego cierpienie jakie odczuwała, gdy myślała, że straciła Jamesa. To był rozpad jej duszy, którego nie potrafiło naprawić nic. Wiedziała, że była żałosna. Jak ona śmiała w ogóle się nad sobą użalać. Wystarczy spojrzeć na takiego Rogacza i każdy w cierpieniu wymięka. On wydaje się być ze stali. Wszystko przyjmuje na klatę i nawet się nie waha, gdy chodzi o poświęcenie dla przyjaciół. Zawsze krzyczała do niego, że on nie jest jej wart i że już na większy szacunek zasługuje akromantula. Teraz pojawia się pytanie. Czy ona jest warta jego?
Spacerowałaby i rozmyślała tak jeszcze długi czas, gdyby nie to, że ktoś założył jej maskę na oczy. Zanim zdążyła krzyknąć zasłonięto jej usta i brutalnie wyciągnięto za włosy. Nie rozumiała nic.


- No więc słuchaj. I nie przerywaj. Kiedy byłem młody i chodziłem jeszcze do Hogwartu, miałem... hm... przyjaciółkę- zaczął Voldemort swoim jadowitym głosem, z szczególną kpiną dla słowa "przyjaciółka".- Razem byliśmy potęgą tej szkoły. Nikt nie śmiał się nam sprzeciwić. Oboje mieliśmy zamiłowanie w czarnej magii i obrzydzenie dla szlam. Nazywała się Katherine. Katherine Potter- tu z ust chłopaka wydobył się dźwięk, coś pomiędzy jękiem, warknięciem a westchnieniem, ale został natychmiast uciszony zaklęciem, które przecięło mu boleśnie skórę na policzku.-  Tak. Była matką twojego ojca. Kiedy ukończyliśmy szkołę zaproponowałem jej podróż w celu wytępienia tych gnid z powierzchni Ziemi. Mugole i szlamy to najgorsza rzecz jaką można sobie wyobrazić. Zgodziła się, ale dostrzegłem wahanie w jej oczach. Wszedłem w głąb jej myśli i wtedy dostrzegłem, że ta głupia się zakochała i zmieniła swoje poglądy. Chciała mnie zdradzić, bo jak wiesz, w świecie czarodziejów nie można mordować, a zależało mi na dobrej reputacji. Jednak nie chciałem też zabić Katherine, gdyż była bardzo potężną czarodziejką i szkoda by było zaprzepaścić taki talent. Wymogłem więc na niej, coś co miało mi zapewnić, że nie zdradzi mnie, albo umrze. Złożyła przysięgę wieczystą. Oczywiście się upierała, że to nie jest potrzebne, ale rzuciłem na nią na czas przysięgi imperiusa. Tak więc podróżowaliśmy, a ona odwalała za mnie czarną robotę. Pewnego dnia uciekła. Nie powiedziała nikomu o tym, co robiliśmy, więc zachowała życie. Kilka dni później dowiedziałem się, że wyszła za jakiegoś czarodzieja półkrwi. Nie zabiłem jej. Nie miałem czasu wracać do kraju. Nie działałem aż do momentu gdy się okazało, że urodziła dziecko, twojego ojca. Zrozumiałem, że źle zrobiłem zostawiając ją w spokoju. Udałem się do niej. Torturami zabiłem jej męża na jej oczach. A później ją. Został dzieciak. Nie widziałem powodu by go zabijać, więc ułaskawiłem go, mając nadzieję, że przejdzie na dobrą stronę. Twojego ojca wychowano w sierocińcu jak wiesz już. Kiedy i on skończył szkołę, ożenił się ze zdrajczynią krwi. Odnalazł swój stary dom. Jak się okazało, jego matka prowadziła pamiętnik, który później znalazł. Dowiedział się wszystkiego. Chciałem zapobiec jeszcze na jakiś czas ujawnieniu, więc pojechałem do jego domu. Jednak po drodze spotkałem wróżbitkę. Przepowiedziała mi, że Dorea wkrótce urodzi syna, który będzie próbował mi przeszkodzić do dojścia do władzy. Tak więc zanim dotarłem, przepowiednia częściowo się wypełniła i urodziłeś się ty. W końcu dotarłem, ale ich nie zabiłem, bo złożyli wieczystą przysięgę, że odchowają cię i dołączą wszyscy do mnie. A byli potężnymi czarodziejami, więc się zgodziłem. Ostatnio wstąpiłeś do Zakonu Feniksa i tym samym wydałeś na was wszystkich wyrok. Przed swoją śmiercią Dorea, jeszcze powiedziała, że gdy byłeś zbyt młody żeby cokolwiek zrozumieć i na tobie zawarli przysięgę, że dołączysz do mnie. Zastanawiasz się pewnie po co tak się meczę, by mieć w swoich szeregach. Po pierwsze jesteś w Zakonie, co by dało mi szerokie pole do popisu. Po drugie, Dumbledore ci ufa i to jest dla niego zgubne. Po trzecie, masz potencjał czarnomagiczny, tak jak twoi rodzice i babcia. Po czwarte, ja sobie nie odpuszczam- zakończył jadowitym szeptem.
Przez chwilę milczał nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Kłamiesz- powiedział wreszcie.
- Ależ nie. I sam o tym dobrze wiesz.
Chciał ponownie zaprzeczyć, ale Voldemort spojrzał w stronę krzaków, z których wyszedł. Te po chwili się rozgięły i wyszedł zza nich śmierciożerca ciągnąc za sobą za włosy jakąś dziewczynę. Pchnął nią w jego stronę tak, że padła u jego stóp. Ściągnął jej opaskę z oczu. Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na niego.
- Lily?- jęknął słabo- Co ty tu robisz?
- James... Ja tylko wyszłam na spacer po błoniach- szepnęła przerażona.
- Ty podły gadzie! Po co ją tu sprowadziłeś?! To sprawa między nami! Pożałujesz tego! Wszyscy się zaraz domyślą, że to ty!- krzyknął wściekły.
- Jamesie Potterze. Po co się złościć? Właśnie po to ona tu jest. Będzie przykładem dla tych, którzy będą chcieli nam przeszkodzić. Nie martw się. Trochę ją pomęczymy. Może wtedy nam powiesz choć trochę o Zakonie Feniksa- zaśmiał się złowieszczo.
- Zostaw ją! I tak wam nic nie powiem, bo nic nie wiem!
- O tym to my się jeszcze przekonamy. Crucio!
Las wypełnił pełne agonii krzyki dziewczyny i błagania zrozpaczonego chłopaka.
Nadszedł ten moment, gdy trzeba wybierać między dobrem świata, a życiem ukochanej osoby.
*************************************************************************
Hej :)
Przepraszam za tak długą nieobecność. Mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomnieliście.
Rozdział pewnie trochę nudny, ale bardzo kluczowy w dalszych wydarzeniach.
Lily wstawię jak narysuję, ale nie wiem kiedy.
Pozdrawiam z nadzieją na komentarze,
wasza Rogaczka.

W następnym rozdziale:
- co zrobi James?
- czy w Gryffindorze jest zdrajca?
- niespodziewany gość w Hogwarcie.

piątek, 8 kwietnia 2016

11. Rozterki przyjaźni i leśna polana cz. 1

Odpływając w krainę snu miał wrażenie, że nic mu nie grozi, że nie ma żadnych problemów i miał jakieś sztuczne poczucie bezpieczeństwa. Trudno mu było się do tego przyznać, ale nie był taki silny za jakiego go mieli. Nie potrafił lekceważąco podchodzić do spraw, które niekiedy zdawałyby mu się być błahostką. A to, że nie ufał już nikomu rzeczywiście było błahostką w porównaniu do tego co się stało. Śmierć rodziców sprawiła, że odrzucił wszystko na dalszy plan. Kogo obchodzi zawieszona przyjaźń? Kogo obchodzi ręka be z czucia? Kogo obchodził ból ciała? Nie jego. Skupiony był maksymalnie na bólu, nie fizycznym lecz psychicznym. Jego dusza była tak poszarpana, że dziw, że jeszcze się całkowicie nie rozsypała. Serce tak bardzo było połamane, że praktycznie nie mógł oddychać. Ale tym też się za bardzo nie przejmował. Dla niego życie nie miało sensu. Zdradzony przez przyjaciół. Sztylet przeszył mu serce. Rodzice nie żyją. Kolejny sztylet, tym razem większy i bardziej bolesny w użyciu. Nie mógł nic zrobić żeby ich uratować. To chyba jednak nie sztylety ale topory. Nie miał sensu żyć. Bo po co?  I tak praktycznie umierał. Bo ile wytrzyma jego serce? A dusza? A rozum? Nawet rozum już powoli tracił. Nie kontaktował ze światem. Zamknął się we własnej krainie. Krainie bólu i cierpienia. Więc nikt chyba nie ma mu za złe, że próbuje uciec od tego we śnie? Choć i tam nie było do końca spokojnie. Koszmary są bezlitosne. Nie raz budził się przerażony z niemym krzykiem w gardle. To zdecydowanie było ponad jego siły. Czyli tak. Był tchórzem. Nawet nie był na pogrzebie rodziców, bo był zbyt wielkim mięczakiem żeby się obudzić! Żałosne.
- James?- powiedział zasępiony Syriusz wchodząc do szpitala z całą resztą.
Nie zareagował od razu. Miał problemy z koncentracją. Z powrotem do rzeczywistości.
- Co?- burknął w odpowiedzi.
- Musimy porozmawiać i to poważnie. To nie może się ciągnąć. Musisz podjąć decyzję!
- Decyzję? Jaką decyzję?
- No...- odchrząknął.- Czy nam wybaczysz.
- A co mam jeszcze wam wybaczać?
- No... To, że uwierzyliśmy...że nie szukaliśmy cie- Łapa tak jak inni byli całkowicie zbici z tropu.
- Ach to! W ogóle po co pytacie? Oczywiście, że wybaczam. Każdy popełnia w życiu błędy. A po za tym mieliście prawo. To ja właściwie powinienem przeprosić, że naraziłem was na takie niebezpieczeństwo i że musieliście cierpieć przeze mnie- mruknął.
- Co? Ty żartujesz prawda? Ty nas przepraszasz?!- krzyknął wzburzony.- My zachowaliśmy się jak świnie, a ty nas przepraszasz?! Czy ty naprawdę postradałeś zmysły?!
- Być może. Cruciatus nie jest zbyt dobrą rozrywką dla psychiki- powiedział z ironią.
- Czyli... Czyli nam wybaczasz?- zapytała z nadzieją Lily.
- No oczywiście. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie?
Każdy poczuł nie wyobrażalną ulgę. Nie byli głupi i wiedzieli, że im nie ufa do końca. Ale wiedzieli to, że jest niezastąpionym przyjacielem.



Kilka tygodni później James wyzdrowiał na tyle, żeby wyjść ze Skrzydła Szpitalnego, obiecując przy tym, że będzie regularnie zażywał eliksiry. W dormitorium był przywitany idealną ciszą. No tak. W końcu każdy wierzył, że on jest taki jak śmierciożercy. Było im głupio. Niezręczną ciszę przerwał głos wydobywający się jego pierścienia. Rzeczywiście. Wcale się tego nie spodziewałem- pomyślał z ironią.
- "Za godzinę w Hogwarcie, w gabinecie."
Westchnął ciężko i opadł na kanapę obok przyjaciół.
- Hej. Co tam?
- Jakoś. Dużo nam zadali. Musisz porządnie zacząć się uczyć żeby nadążyć- odpowiedziała Evans.
- Za godzinę idę do dyrka. No, ale później może znajdę trochę czasu.
- James. Jak twoja ręka?- spytał Peter.
- Tak samo jak dwie godziny temu Glizdku.
Westchnął ciężko i jednym uchem zaczął słuchać zwykłej rozmowy przyjaciół. Znów popadł w kompletne odrętwienie i dopiero gdy Ann mu przypomniała, że miał iść do dyrektora, ocknął się i poszedł.
Tak jak robił to wiele razy usiadł za dużym stołem. W pomieszczeniu byli już wszyscy członkowie.
Oczywiście od razu wszyscy skupili uwagę na nim. No tak. W końcu przebywał z tymi śmieciami. Musiał coś wiedzieć.
- James, może usłyszałeś coś ciekawego?- zapytał wujek.
- Usły...- zaczął.
- Nie! Stop!!- zagrzmiał Moody.- Albusie sprawdź go. Nie wiadomo nigdy co z nim robili.
- Racja Alastorze- potwierdził Dumbledore i wyciągnął różdżkę w jego stronę.
Nagle jego ciało zrobiło się chłodne. Ale nie całe. Jego niesprawna ręka zaczęła go palić, a nad nią unosiła się niebieska mgiełka.
- Ha! Więc to tak? Rzucili na niego zaklęcie podsłuchu?!- krzyknął zadowolony swym odkryciem auror.
- Z-z-aklęcie p-p-odsłuchu?- wyjąkał całkowicie zaskoczony.
- Tak. Ale to nic. Nie usłyszeli niczego ważnego. To się da usunąć- powiedział spokojnie dyrektor i tak szybko jak ręka zaczęła palić, tak samo przestała.
Ale coś jednak było innego... Nie tak samo jak wcześniej...
- Taaak!! Mam czucie w ręce!! Czyli to przez to zaklęcie!!- krzyknął, po raz pierwszy od bardzo dawna szczęśliwy.
- Świetnie- uśmiechnął się do niego wujek.- Czyli quiddith nie jest całkowicie przekreślony mrugnął do niego okiem.- Bardzo dobrze- poparł Moody.- Ale teraz powiedz co usłyszałeś.
No to zaczęło się przesłuchanie- pomyślał.


Zebranie wyjątkowo się przedłużyło. Miał im sporo bardzo ważnych rzeczy do przekazania. Jednak po spotkaniu tylko udał, że wraca do dormitorium. Jednak tak naprawdę skierował swoje kroki do Zakazanego Lasu. Po mimo złej oceny jaką wydaje każdy, kto był w tym lesie, był on dla niego miejscem spokoju. Chciał po raz tysięczny uciec od tego, że musi żyć normalnie. Smętne rozmyślania nie pozwalałyby mu nawet na sen. Wędrował długo, aż wreszcie zatrzymał się przed krzakami, za którymi była ciemna polana. Przeszedł przez nie. To jednak nie było dobrym ruchem....
****************************************************************************
Cześć ;)
Mam nadzieję, że się podoba, choć jest strasznie krótko. Obiecuję, że następna notka będzie dłuższa.
Pozdrawiam i proszę o komentarze (to naprawdę nie zajmie dużo czasu).
Wasza Rogaczka :)

czwartek, 31 marca 2016

10. Opowieść.

Czarnowłosy chłopak spał niespokojnie w szpitalnym łóżku. Jego twarz zdobiły liczne blizny, a jego ciało było owinięte w bandaże. James Potter stracił przytomność, gdy tylko przybyli uzdrowiciele ze świętego Munga. Od tego, jakże bogatego wydarzenia dnia, spał praktycznie bez przerwy. Budził się tylko by wziąć tacę eliksirów. A minął już tydzień. Nie. Nie był w śpiączce. Często się budził, ale nie otwierał oczu. Nie chciał wracać do rzeczywistości. Wiedział, że są przy nim. Wiedział to. Słyszał ich. Ale otworzenie oczu równałoby się spojrzeniu w ich oczy. Czy potrafi im wybaczyć? Chyba tak. Ale nie potrafiłby im już nigdy do końca zaufać. Dlatego nigdy im nie powiedział o Zakonie Feniksa. Dlatego Lily przez tyle lat uważała go za egoistę. Bo nie ufał ludziom. Ale im zaufał. Pomógł im. A teraz... A teraz okazało się, że jego zaufanie nigdy nie było odwzajemnione.
Nie wiedział jednak tego, co wiedział Voldemort. Nie wiedział do końca dlaczego tak potężny czarnoksiężnik nie zabił go od razu. Nie wiedział jaka historia otacza jego rodzinę...



- Kiedy się on wreszcie obudzi?- szeptał zaniepokojony Remus.
- Pomfrey mówi, że musi spać. To regeneruje jego organizm i... rękę- odszepnęła Dor
- Czy to prawda...że jego ręka... że może nigdy już nie...- zapytał przerażony własnymi słowami Syriusz.
- Pielęgniarka mówi, że to bardzo możliwe- powiedziała płaczliwym tonem Lily.
- A my...zamiast go szukać wieszaliśmy na nim psy w każdym kącie Hogwartu- westchnęła Kate.
- Moglibyście się chociaż do tego nie przyznawać.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Jamesa. Tak. Odważył się. Co prawda miał zamknięte oczy, ale na jego ustach wykwitł ironiczny uśmiech, który szybko zamienił się w grymas bólu. Policzył do dziesięciu i powoli rozchylił powieki. Natychmiast jednak je zacisnął z powodu nadmiaru jasności. Spróbował jeszcze raz. Tym razem mu się udało. Rozejrzał się po zmieszanych przyjaciół. Teraz każdy z nich był czerwony na twarzy i patrzył się w podłogę.
 - Nie wiedziałem, że tak bardzo się ucieszycie- zironizował ze śmiechem, ale jego oczy pozostawały dziwnie puste.
- No..tego... Hej- odchrząknął Syriusz- Jak się czujesz?
- Nie najgorzej- mruknął i chciał podnieść się na łokciach, ale nie mógł.- Co jest?- mruknął i rozszerzył oczy ze zdziwienia.
Nie czuł ramienia, które poparzył mu smok. W jego oczach pojawiło się przerażenie.
- C-c-co-o... Dlaczego nie czuję ręki?!!
Jego przyjaciele jeszcze bardziej się zmieszali.
- No, bo nie wiadomo co ci jest i... i pani Pomfrey mówi, że.... możesz już nigdy...- wytłumaczył mu Remus.
- Ale...Ale... to był tylko smok!! Nie mogę od smoka stracić ręki!
- Smok?!- zapytali wszyscy chórem wytrzeszczając na niego oczy.
W tym samym momencie do Skrzydła Szpitalnego wszedł profesor Dumbledore. Spojrzał na nich zmęczonymi oczami, a gdy zobaczył, że James nie śpi podszedł do niego szybko.
- Och... Pan Potter. Jak dobrze. Jak się pan czuje?
- Kiepsko, ale to nic- uśmiechnął się co natychmiast sprawiło mu ból.
- Rozumiem. James, chyba wiesz po co do ciebie przyszedłem- powiedział zerkając na niego spod swoich okularó
- Wiem- mruknął, a jego przyjaciele wytężyli słuch.
- No więc słucham. Oczywiście jeśli obecność przyjaciół ci nie przeszkadza.
- Nie. I tak by się dowiedzieli- westchnął ciężko i z pomocą Syriusza oparł się na poduszkach, a jego oczy były wypełnione bólem.- Więc to było tak... Kiedy przyjechałem do domu zobaczyłem....zobaczyłem-zaczął, ale głos mu się załamał więc wziął głęboki wdech, odchrząknął i kontynuował, ale jego głos nadal drżał.-Zobaczyłem Mroczny Znak. Zaraz potem ktoś mnie oszołomił. Obudziłem się po paru godzinach. Od razu przybyli Śmierciożercy. Chcieli zdobyć informacje...
- Jakie informacje?- zmarszczył brwi Remus, ale James posłał dyrektorowi znaczące spojrzenie.
- Nie teraz panie Lupin- powiedział ten ostro.
- Umm...Przepraszam. Mów Rogacz.
- Ja nic im nie mówiłem więc zaczęli mnie torturować. Rzucali cruciatusem, klątwami, ale bo później dostali instrukcje od Voldemorta. Wzięli jednego z nich...chyba miał na nazwisko Murderns, w każdym razie tak na niego wołali... i zrobili z niego mojego sobowtóra- w tym momencie wszyscy oprócz dyrektora odwrócili wzrok.-Wysłali go na misję-przerwał patrząc na swoje dłonie.
- Co on właściwie miał robić? Bo chyba nie śledzić. Od razu wydałem ostrzeżenie do nauczycieli żeby mu nie ufali- zapytał Dumbledore korzystając z tego, że chłopak przerwał.
- Och nie..Nie-szepnął rozgoryczony.- Nie to było jego zadaniem. Przybył do Hogwartu zupełnie w innym celu... Miał za zdanie odwrócić ode mnie wszystkich przyjaciół i wujka, miał sprawić, że nikt by mi już nie zaufał nigdy. Poniżał wszystkich, pokazywał swoje oblicze w moim ciele, a później pokazywali mi jego wspomnienia. Wiedziałem, że są prawdziwe, ojciec nauczył mnie sztuki oklumencji i legilimencji oraz nauczył rozpoznawać. Widziałem wszystko co się dzieje w szkole. Dzięki temu miałem też pewność, że nikomu z was nic się nie stało, a to było dla mnie najważniejsze- westchnął po raz kolejny i zamknął na dłuższą chwilę oczy, więc nie widział jak jego przyjaciele wymieniają między sobą spojrzenia.
- Ale po co to robili? Przecież ty nie miałeś zbyt wielu informacji.
- Voldemortowi nie chodziło tylko o to. Z tego co oni mówili bardzo mu zależy na tym, bym do niego dołączył.
- Po co?!- pisnęła Lily.
- Nie mam pojęcia- wymamrotał i ponownie zamknął oczy, ale ich już nie otwierał.
- Dobrze. Jeszcze tylko jedno i będziesz mógł odpocząć. Jak uciekłeś?
Otworzył oczy i spojrzał na dyrektora. Zmarszczył lekko czoło jakby sam się nad tym zastanawiał.
- Zmotywowało mnie to, że choć ja i tak mam umrzeć to nie mogę pozwolić by komuś stała się krzywda oraz to, że Voldemort miał przybyć wieczorem. Jakimś cudem się pozbierałem. Oni chyba mieli wtedy jakieś spotkanie, bo był tylko jeden z nich. Ale byli dobrze przygotowani. Powaliłem go i zabrałem mu różdżkę, a później było gorzej. To było coś na miarę toru przeszkód. Sfinks, druzgotki, smok. Uciekłem. Zdołałem się deportować. A resztę już pan wie.
- Dobra robota James. Za twoje męstwo Gryffindor otrzymuje 200 punktów. Jak już się lepiej poczujesz, to wiesz co robić. A teraz odpoczywaj. Do widzenia.
- Do widzenia.
Jego powieki opadły i wykończony zapadł w głęboki, niespokojny sen. W koszmarach powracały twarze jego rodziców i sceny jak umierają. Po jego policzku potoczyła się nieświadomie łza.



- Jesteśmy świniami! Cholernymi idiotami!- krzyknął Łapa, kiedy Huncwoci wieczorem siedzieli w dormitorium.
- Syriuszu.... Uspokój się. Przezywając się i nas nie pomożesz. To, czy Rogacz nam wybaczy jest jego wyborem- powiedział zmartwiony Lunatyk.
- I ja śmiem o nim myśleć jako o bracie! Nie zasługujemy na niego! On mógł umrzeć, ale myślał o tym, żeby nam się nic nie stało! Jesteśmy egoistami!
- A składaliśmy przecież kiedyś przysięgę. On jako jedyny jej nie złamał- dodał Glizdogon z rozżaloną miną.
- No właśnie! Cholera!


- Lucjuszu. Świetny pomysł. Wiedz, że Lord Voldemort jest zadowolony.- wysyczał Tom Riddle.
- Panie. Jeszcze tylko trochę. Wkrótce Potter wkroczy na kolejne spotkanie i wtedy się sprawdzi.
- Nikt o tym nie wie? Dumbledore nic nie podejrzewa?
- Nic.
Śmiech jaki się potoczył po starym, ciemnym cmentarzu sprawił, że wszystkie ptaki śpiące na drzewach poderwały się ze strachem. Tak. Czarny Pan ma przewagę nad Jamesem Potterem! I wkrótce wszyscy się o tym przekonają!
******************************************************************************
Hej :)
Tak sterczałam chyba z pół godziny nad klawiaturą nie wiedząc co napisać. Jednak coś mi się udało napisać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi smętność tego rozdziału :/
Powiem jeszcze tylko, że narysuję Lily :) Niedługo wstawię rysunek ;)
Pozdrawiam,
Wasza Rogaczka.

W następnym rozdziale:
- o co chodzi w planie Lucjusza Malfoya
- James szczerze rozmawia z przyjaciółmi
- jak Rogacz poradzi sobie ze stratą rodziców




środa, 30 marca 2016

PROROK CODZIENNY

Mam przyjemność poinformować Was, że stworzyłam drugiego bloga. Swoją własną historię :)
Serdecznie zapraszam! :)
Link ---> http://historia-zgranej-paczki.blogspot.com/

środa, 23 marca 2016

9. Tor przeszkód.

Dlaczego jego życie się tak komplikuje? On nie ma czasu. Musi uciekać. Musi ratować przyjaciół od tego potwora-sobowtóra. Co z tego, że oni już go opuścili. On nie jest taki. Nigdy, przenigdy nie odwróci się od przyjaciół choćby musiał odczuwać ten piekielny ból. Już w jego ucieczce nie chodziło o dumę, czy przeżycie. On wiedział, że musi umrzeć. Pogodził się z tym. Nie pozwoli jednak zabić jego przyjaciół. Mimo iż go bolała ich zdrada. Nie jest taki. Nadal myśli o tym zawodzie w ich oczach. Jak mogli się nie domyśleć. Z drugiej strony miał wyrzuty sumienia. Bo czy to nie przez niego cierpią? Czy nie przez niego wisi nad nimi niebezpieczeństwo? Bo przecież wstąpił do Zakonu nawet nie zdając sobie sprawy, że tym może skazać ich na śmierć. I jeszcze ten Sfins! Co on tu robi? Przecież one żyją w Egipcie!
- Jedyna droga do celu twego przebiega przez miejsce stróżu mego. Jeśli życie chcesz oszczędzić to radzę Ci w drugą stronę pędzić. Jeśli jednak nie masz czasu i nie chcesz ulec zgubie przez stworzenia tego lasu, radzę odpowiedzieć na moją zagadkę. Nie będzie ona zbyt zawiła, bo by w twoim umyśle się spowiła zgubna dla ciebie droga.
- Daj zagadkę! Nie mam czasu!- krzyknął z rozpaczą.
- A więc słuchaj. Odpowiedzią jest osoba, która nie jest pewna. Zawsze udaje wieczną i niezniszczalną. Jest ośrodkiem zaufania i twojego wsparcia. Jednak gdy jej najbardziej potrzebujesz wbija ci nóż w plecy. Osoba wieczna, ale do czasu.
Przed oczami przebłysły mu wydarzenia z ostatnich dwóch dni. W jego oczach zabłysły łzy.
- Przyjaciel- szepnął.
- Tak- mruknął nie zadowolony Sfinks i usunął się z drogi.
Przeszedł tajemniczą bramę. Znalazł się na zielonej polanie leśnej, na której nie było nic oprócz trawy. Usiadł na nienaturalnie równej murawie, by obmyślić jakiś plan.
Jednak przerwał mu niewyobrażalny ból ramienia. Czuł się jakby włożył rękę do ognia. Zszokowany spojrzał na ramię i z przerażeniem stwierdził, że ma poparzoną do krwi skórę. Zerknął w bok, by zobaczyć co wywołało to oparzenie. Zamarł ze strachu. Kilkanaście metrów od niego stał wielki Chiński Ogniomiot.
Szybko zerwał się i popędził najszybciej jak potrafił w stronę lasu, ale w przeciwną stronę niż przyszedł. Jakimś cudem, chyba życie zawdzięcza zaskoczeniu smoka, udało mu się dobiec do celu. Poczuł tylko jeszcze liźnięcie ogniem po nodze, ale Ogniomiot nie ruszył za nim.
Przebiegł krótki fragment boru i napotkał jezioro. Z ulgą uklęknął na jego brzegu i zanurzył rękę, by się napić. Jednak jego los okazał się nie zbyt łaskawy dla niego. Już chwilę po zetknięciu ręki z wodą, na nadgarstku zacisnęły mu się patyczkowate palce. Westchnął ze znużeniem. Nie czuł już ciała z bólu, a jego dusza wcale nie miała się lepiej. Pragnął tylko umrzeć. To byłaby jedyna ulga. Bo nawet jak uda mu się jakoś dotrzeć do Hogwartu, to czy będzie potrafił spojrzeć przyjaciołom w oczy? Czy im wybaczy tą chwilę zawahania?
Otępiale chwycił za różdżkę i uwolnił się od druzgotka. Wstał i niemal natychmiast usiadł czując brak siły. Co prawda umiał się teleportować, bo z resztą Huncwotów opanowali tą sztukę już pod koniec piątej klasy, ale nie był pewny czy da radę aportować się nie tracąc przy tym ręki. Ale czy ma już cokolwiek do stracenia? Nie. Tak więc chwycił mocno różdżkę i okręcił się w miejscu skupiając się na celu. Chcę do Hogwartu, chcę do Hogwartu...* I ku jego uciesze i zdziwieniu poczuł pochłaniającą go ciemność. Udało się!


- Albusie! Niby w jaki sposób udowodnić, że Potter to nie Potter! Gdyby istniało jakieś zaklęcie, albo eliksir na prawdę!* Ale nie ma! Nie pomoże tu legilimencja. Jeśli to śmierciożerca to jestem przekonana, że ma opanowaną oklumencję do perfekcji!
Wszyscy członkowie Zakonu Feniksa siedzieli właśnie od dwóch godzin na kolejnym spotkaniu.
- Minerwo. Ja doskonale wiem o co chodzi. Nie możemy jednak na razie nic więcej zrobić. Chodźmy lepiej wszyscy na obiad. Później zajmiemy się wzmocnieniem ochrony zamku w razie czego. A co do Jamesa prawdziwego to nie ma żadnych śladów. Powinniśmy mieć jednak nadzieję, że nasze przypuszczenia są słuszne- westchnął i z całym Zakonem Udali się do Wielkiej Sali.
Po wejściu od razu zorientowali się, że coś jest nie tak. I mieli rację. Na środku stał "James Potter" z połową domu Węża  i wszyscy celowali w grupkę Gryfonów. W Syriusza, Remusa, Petera, Lily, Kate, Dorcas i Ann. Mieli okropne uśmiechy na twarzach. Pozostali uczniowie wraz z resztą grona pedagogicznego zostali przytwierdzeni do krzeseł z zawiązanymi rękoma i zakneblowanymi ustami. Dumbledore szybko uwolnil wszystkich machnięciem ręki i podszedł do grupy, która stopniowo zaczęła się zmniejszać aż został tylko fałszywy James z zawiązanymi Gryfonami. Widząc dyrektora pociągnął Lily za włosy i przyłożył jej różdżkę do gardła.
- Nie róbcie nic, albo stanie się jej krzywda- warknął groźnie, na co dyrektor się zatrzymał.
- Och to by było nie rozsądne. Przy tylu świadkach?- powiedział spokojnie.
- W dupie mam Azkaban. Chcesz się przekonać? To patrz. Avada...- zaczął, ale nie zdążył bo nagle prawdziwy James Potter zmaterializował się na jego plecach powalając go na ziemię.
Rozejrzał się zmęczonym wzrokiem po wszystkich i powiedział lekkim tonem:
- Przegapiłem coś?- zaśmiał się, lecz zaraz zaczął kaszleć krwawy kaszlem.
- Alastorze! Wezwij szybko uzdrowicieli! Marku ty powiadom Ministerstwo Magii. Pani Pomfrey proszę szybko przetransportować pana Pottera do Skrzydła Szpitalnego. A pan, panie... jeszcze nie wiem kto, ale eliksir wielosokowy wkrótce przestanie działać, to się dowiem.... zapraszam do gabinetu.
Każdy zrobił tak jak kazał. Po chwili Gryfoni byli wolni, śmierciożerca związany, a James Potter ratowany przez uzdrowicieli w Skrzydle Szpitalnym.
Paczka przyjaciół popatrzyła po sobie zakłopotanym wzrokiem.
- Czy wy też.... pomyśleliście...no wiecie...że to prawdziwy James? - zapytał zakłopotany Syriusz.
Reszta tylko potwierdziła skinieniem głowy.
- On... On nam zawsze pomagał... A my...
- A my go zdradziliśmy - szepnął Remus.
- Myślicie, że nam wybaczy?- zapytała Lily.
- On? On wybaczyłby nam nawet jakbyśmy chcieli go zabić. Jest prawdziwym przyjacielem- stwierdził Łapa wpatrując się w podłogę.
- Zawiedliśmy- mruknął Peter.


- Wy głupcy! Nawet jednej misji nie można wam powierzyć! Jak mógł uciec? Wydostać się z domu, a później przejść nasze przeszkody!! Zapłacicie za to! - wysyczał Czarny Pan patrząc z pogardą i złością na śmierciożerców.
- Panie... Jemu nie do końca pozwoliliśmy mu uciec- powiedział Lucjusz Malfoy z szaleńczym uśmiechem.
Lord Voldemort przeniknął przez jego myśli i uśmiechnął się szyderczo.
- Przynajmniej nie do końca spapraliście robotę. Jeśli teraz przepuścicie tą okazję... Nie będę już taki łaskawy...- zaśmiał się złowrogo wywołując dreszcze u swych sług.
****************************************************************************
* Wiem, że nie można aportować się do Hogwartu, ale zmieniłam to na potrzebę mojego opowiadania.
** W moim opowiadaniu nie wynaleźli jeszcze Veritaserum.

Hej :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie jest tak smętny jak mi się wydaje.
Wpadłam na taki pomysł, że może chcielibyście, żebym narysowała Lily. Co wy na to? Piszcie w komentarzach! :)
Pozdrawiam,
Rogaczka.

sobota, 19 marca 2016

8. Rozczarowania czas.

...Wrota do sali otwarły się z hukiem i stanął w nich Rogacz z kpiącym uśmiechem na twarzy. Rozejrzał się z wyższością po sali udając zdziwienie.
- No co? Nie widzieliście nigdy takiego przystojniaka co?- zarechotał.
Ale nikt mu nie odpowiedział. Każdy był w zbyt dużym szoku.
Ten tylko jeszcze raz roześmiał się z ich min i podszedł do stołu Gryfonów. Patrzył na nich z obrzydzeniem, które jednak szybko zamaskował pamiętając o swoim zadaniu. Usiadł obok "swojej" paczki i wyszczerzył do nich zęby.
- No hej.
- Heeej?- zapytał Syriusz.
- No wiesz. To takie słowo na przywitanie tępaku.
- Ej! Nie no rozumiem. Hej. Co ty tu robisz?- oburzył się Łapa.
- No nie wiem. Pewnie się tu uczę. A co można robić w szkole?- powiedział z ironią.
- No, bo wiesz... My wszyscy myśleliśmy, że ty...bo twoi rodzice zabici...ciebie nie było...- zaczęła się tłumaczyć czerwona Dorcas.
- I?
- Myśleliśmy, że zostałeś porwany!
- Co? Hahahaha!- zaczął się śmiać, ale jego oczy pozostały chłodne.
- To twoi rodzice żyją?- zdumiał się Remus.
- Nie- odpowiedział z obrzydliwym uśmiechem.

- Tak nam przykro James- szepnęła Lily.
- Czemu wam przykro? Nie będę płakać przecież po zdrajcach krwi- zdziwił się nie świadom ciszy na sali, która nadal trwała od jego przybycia, a teraz zamieniła się wręcz w grobową.
Przyjaciele wytrzeszczyli na niego oczy. Nie mogli zrozumieć jego zachowania. Przecież nigdy taki nie był. Zawsze mimo wszystko kochał swoich rodziców. A przede wszystkim nigdy nie oceniał w ten sposób żadnego człowieka. Określenie "zdrajca krwi" było oblegą godną Ślizgona, a nie Jamesa Pottera, odważnego Gryfona.
- Co ty mówisz?- zdenerwowała się Lily.
Dziewczyna spodziewała się tego po wszystkich, ale nie po przyjacielu. Choć tak naprawdę jeden raz się zawiodła...
- Mówię, że nie ma co żałować takich jak oni, bo kto się zadaje ze szlamami?- zaśmiał się okrutnie- O nie... Przecież ja też się z nimi zadaję... O zgrozo- wydawał się być przerażony tą myślą.
- Nie! Stary, teraz to przesadziłeś!- zdenerwował się Black i wstał z ławki celując w niego różdżką.
- Ja? Ja nigdy nie przesadzam. A ty wcale nie jesteś lepszy. Jak ja mogłem się zadawać ze szlamą, zdrajcą krwi, potworem, tłustym debilu, molem książkowym i dwoma pustymi laleczkami- otworzył szeroko oczy jakby do niego dotarła bardzo ważna rzecz.
- Ty...cholerny idioto!- wykrzyknął Syriusz, bo reszta nie była w stanie zareagować jakkolwiek.
- Spójrz lepiej na siebie. Mogłeś mieć tak wiele. Mogłeś mieć łaskę Czarnego Pana. Mogłeś mu godnie służyć. Ale nie... Ty wolisz szlamy. Czeka cię śmierć. prędzej czy później. Zostaniesz zabity jak jakaś zwykła szlama czy mugol. Przemyśl sobie jeszcze wszystko. Tylko nie jestem pewny czy Czarny Pan cię przyjmie z otwartymi ramionami. Wątpię- wzruszył ramionami.
- Jim! Dobrze, że jesteś!!!- usłyszeli krzyk dziewczyny, która właśnie do niego biegła.
Była nikim innym jak Cellisą Bartneys
- O tak. Cześć Cel. Chodźmy już lepiej, bo pobrudzę się szlamem- uśmiechnął się szeroko i teatralnie wzdrygnął, po czym oboje wyszli z sali.

- Minerwo. Na razie nie zbliżajmy Jamesa do Zakonu. Musimy wszystko wyjaśnić. Nie pasuje mi to.
- Mi też Albusie- westchnęła nauczycielka.- Zauważyłeś, że nie ma pierścienia?
- Tak. Mam pewne podejrzenie, że to pułapka.
- Ale jaka?
- Nie wiem- powiedział zrezygnowany dyrektor oddając się rozmyślaniom.

Ciemność. To jedyne co widział. Ból. To jedyne co czuł. Ciało. Odmówiło współpracy. Serce. Złamana na pół boleśnie krwawi. Dusza. Niespokojna o los najbliższych. Sumienie. Nie daje spokoju. Duma. Poniżona leży w kącie. Złość. Z każdą chwilą wzrasta. Życie. Wisi na włosku. Śmierć. Stoi tuż za nim.
Śmierciożercy postanowili mu utrudnić życie i pokazali wspomnienia jego fałszywej podobizny. Widział jak Syriusz we wszystko uwierzył. Jak on mógł chociaż pomyśleć, że on kiedykolwiek by coś takiego powiedział. Przecież są braćmi. Ale jednak. Zabolało. Widział jak Lily patrzy na niego ze wstrętem w oczach. Była taka smutna i rozczarowana. Zabolało. Każdy jego znajomy, wróg, nauczyciel czy nawet przyjaciel uwierzył w prawdziwość tego parszywego śmierciożercy, który niby był nim. Zabolało. Bardziej niż najgorsza klątwa jaką tu oberwał.
Czy już nigdy nie zobaczy zaufania u jego przyjaciół? Czy już nigdy w ogóle ich nie zobaczy?
Nie. James Potter nie bał się śmierci. Co to, to nie. Miał jeszcze trochę dumy. Bał się jedynie tego, że nie będzie mógł ochronić bliskich.
A jego rodzice...
Starał się o tym nie myśleć. Nie chciał dać się złamać. Nie może teraz płakać. Nie może być słaby. Musi ich pomścić.
Tylko jak może kogokolwiek pomścić leżąc na posadzce w jakimś lochu. Choć nie był związany nie miał siły się podnieść. Nie.
Przecież miał się nie poddawać.
Musi coś wymyślić.
Otworzył oczy i spojrzał w kierunku drzwi. Zerwał się na równe nogi ignorując ból i wyczerpanie. Drzwi były niedomknięte. Przez szparę do pomieszczenia przedarła się cieniutka łuna światła.
Podszedł ostrożnie i działając bez planu pociągnął delikatnie za klamkę powiększając szparkę o kilka cali. Zauważył, że za drzwiami rozciąga się oświetlony pochodniami korytarz na którym stał tyłem do niego śmierciożerca. Na końcu korytarza były schody prowadzące ku górze.
Nie mając nic do stracenia, otworzył cicho drzwi i zaatakował od tyłu strażnika. Ten niczego się nie spodziewając, nie zdążył nawet podnieść różdżki. Gdy James przygwoździł go do podłogi wypuścił ją. Jednym zwinnym ruchem chłopak podniósł ją i wycelował w czarną postać.
- Drętwota!- czerwony promień strzelił i strażnik znieruchomiał.
Szybko wbiegł po schodach i dotarł do wrot. Pchnął je i ze zdumieniem rozejrzał się wokół. Stał przed ogromnym domem w jakimś lesie. Żadnych strażników.
Postanowił nie tracić czasu i pobiegł przez las.
Z każdą minutą las gęstniał. Nie miał pojęcia gdzie jest. Biegł ile sił przed pół godziny. Nie miał pojęcia jak się mu udało ignorować ból, ale gdy wreszcie się zatrzymał padł na ziemię. Leżał tak kilka minut, aż spostrzegł, że ktoś mu się przygląda.
Przerażony szybko wstał i ściskając różdżkę śmierciożercy spojrzał na postać.
Nie, nie, nie. To nie była osoba. To był lew z głową kobiety strzegący jakiejś bramy.
Drogę zagrodził mu krwiożerczy sfinks.
********************************************************************************************************
Hej :)
Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak tragicznie jak podejrzewałam.
Powiem tylko, że postanowiłam się spiąć i dodawać post w każdą sobotę późnym wieczorem :)
Tylko po za następną notką, którą nie wiem kiedy wstawię, bo nie będę miała zbytnio czasu.
Powtórzę swoją prośbę: Komentujcie!
Pozdrawiam,
wasza Rogaczka :)

W następnym rozdziale:
- problemy z fałszywym Jamesem Potterem
- "tor przeszkód"
- i co się dzieje w szeregach Czarnego Pana

piątek, 11 marca 2016

7. Szok to mało.

Syriusz Black przeczytał artykuł w gazecie. Na jego twarzy malował się szok i strach, którego nawet nie próbował maskować. Czarna grzywka opadło lekko na jego czoło przysłaniając mu nieco oczy. Lecz jego to nie obchodziło. Wpatrywał się tępym wzrokiem w Proroka Wieczornego. Jego myśli tłukły się po głowie jak szalone, aż wreszcie jedna z nich wydostała się na zewnątrz:
- Muszę pomóc go szukać. Biedny Rogacz- powiedział cicho.
- Nie. Jest już późno. I tak nic sam nie zdziałasz. Jutro rano trzeba iść do dyrektora i rozpocząć poszukiwania. Sam w nich pomogę- zaprzeczył stanowczo starszy Black.
- Ale...
- Nie ma "ale". Jesteś zmęczony. Odpocznij.
- Hm. No... dobra. Ale jutro o świcie ruszamy- ociągał się Syriusz.
- Oczywiście. Dobranoc.
Jednak mimo wszystko, kiedy kilkanaście minut później leżał w luksusowym łóżku, nie mógł zmrużyć oka. Wciąż myślał co się działo z Jamesem Potterem. Z jego najlepszym przyjacielem. Z jego prawdziwym bratem.


W tym samym czasie chłopak tak bardzo ważny dla młodego Blacka przeżywał okropne męki. Od kilku godzin próbowali wyciągnąć od niego informacje o Zakonie Feniksa. Obrywał na zmianę, to klątwą, to cruciatusem, to kopniakiem. Jednak nie śnił nawet się złamać. Wolał umrzeć niż zdradzić. W końcu śmierciożercy postanowili na razie mu odpuścić, aż wszystko przemyśli. Tylko, że James Potter nie myślał w tej chwili o tym czy umrze. Martwił się czy z jego przyjaciółmi wszystko w porządku. Myśl, że mogłoby im się cokolwiek stać bolała go bardziej niż najstraszniejsza klątwa.
Z wyczerpania padł na posadzkę i usnął. Rano obudził go trzask drzwi. Podniósł ociężałe powieki i niemal natychmiast jęknął z bólu. Wszystko go bolało, a wiedział, że to nie koniec.
Rozejrzał się za źródłem hałasu i dostrzegł trzy postacie. Dwie miały czarne peleryny i białe maski, a trzeciej nie widział, bo stała w ich cieniu.
- Oooo. Nasz bohater się ocknął- zakpiła jedna z nich kobiecym głosem.- Mamy dla ciebie niespodziankę- zachichotała.- Poznaj nowego Jamesa Pottera.
Wtedy trzecia postać wystąpiła zza pozostałych i okazało się, że ma szatę Hogwartu z krawatem Gryffinforu.
Okazało się, że ta postać wygląda identycznie jak on...

Gdy tylko słońce pojawiło się nad horyzontem oświetlając pogrążone w śnie ulice. Syriusz widząc promienie przebijające się przez zasłony zerwał się z łóżka i w pośpiechu ubrał się. Zbiegł do kuchni gdzie czekał już na niego wuj.
- Dzień dobry Syriuszu. Myślę, że zanim coś zaczniemy robić przeczytaj to- powiedział i rzucił mu kopertę z herbem Hogwartu.
- Co to?- zdziwił się.
- Czytaj.
                                      Szanowny Panie Black!
Niniejszym informujemy, że każdy uczeń Hogwartu, będący poza nim, ma obowiązek powrócić do szkoły w celu bezpieczeństwa. Koperta jest świstoklikiem, który włącza się za pomocą hasła "Chimera". Każdy nie przybyły do zamku uczeń będzie odszukany przez Ministerstwo Magii.
Mam nadzieję ujrzeć wszystkich na drugim śniadaniu.
 Z poważaniem,
Albus Dumbledore, dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
.

- Nie mogę wracać sobie do zamku! Przecież Rogacz jest w niebezpieczeństwie!- krzyknął oburzony.
- Spokojnie. Jak pojedziesz do Hogwartu, to odwiedzić dyrektora. Oczywiście jeżeli nie będzie Jamesa. Może nie został porwany. W każdym razie trzeba mieć nadzieję.
- Masz rację. Idę po kufer- westchnął z rezygnacją i po dwóch minutach był na dole z kufrem.
Wziął tosta i zaczął do jeść. Kiedy skończył niezbyt obfite śniadanie chwycił kopertę i podał rękę wujowi.
- No to do zobaczenia- powiedział ponuro.
- Powodzenia Syriuszu. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy- uśmiechnął się ten do niego krzepiąco i uścisnął mocno rękę.
- Ja też- stwierdził.- No to... Chimera.
Poczuł, że jakaś siła go ciągnie i że wiruje w przestrzeni, aż ustało i stał w sali wejściowej Hogwartu. Zrezygnowany poszedł do wieży, przeszedł przez zatłoczony Pokój Wspólny i wszedł do dormitorium. Tam spotkał chłopaków, którzy natychmiast się na niego rzucili, przekrzykując siebie.
- Czytałeś??!
- Jak myślisz po co nas zawrócili?
- Myślisz, że nic mu nie jest?
- CISZA!- wrzasnął w końcu, czując ulgę gdy go posłuchali.- Tak. Czytałem. Pewnie dla tego, że podejrzewają porwanie ucznia, to chyba oczywiste. Nie mam pojęcia. Pozostało nam mieć nadzieję, że go zaraz zobaczymy.
Ci zrezygnowani opadli na łóżka pogrążając się w myślach.
- Lepiej chodźmy do Wielkiej Sali. Może Dumbledore nam coś powie- mruknął Łapa.
- Masz rację- poparł Lunatyk.
Więc ruszyli. W drodze do portretu napotkali zdezorientowane dziewczyny, aby chwilę potem usłyszeć identyczne pytania.
- Kurczę, się porobiło- stwierdziła Kate.
Weszli do sali i usiedli na swoich miejscach. Spojrzeli w stronę stojącego za katedrą dyrektora, który czekał, aż wszyscy usiądą.
- Moi drodzy. Te święta spędzicie tutaj w celu bezpie...
Ale nie dokończył, bo wrota do sali otwarły się z hukiem i stanął w nich Rogacz z kpiącym uśmiechem na twarzy...
**********************************************************
Hej :)
Wiem trochę krótko, ale wolę jak jest więcej krótszych rozdziałów. Mam nadzieję, że się podoba, choć nie działo się nic nadzwyczajnego :)
Proszę o komentarze! Bo nie wiem co o tym sądzić, skoro wchodzę na bloga, a tam się okazuje, że 2 komentarze. Czyli 2 osoby tylko czytają? Okej.
Pozdrawiam,
Rogaczaka.

sobota, 5 marca 2016

6. Najgorsze święta życia

Piękna rudowłosa dziewczyna pożegnała się z przyjaciółmi i przez chwilę patrzyła jak odchodzą. Po kilku minutach sama przeszła przez barierkę peronu 9 i 3/4. Uśmiechnęła się na widok równie rudej kobiety i ciemnego mężczyzny stojących na zatłoczonym dworcu, gdzie każdy pędził tylko w sobie znanym kierunku. Podeszła do nich i po kolei mocno uściskała.
- Cześć mamo, cześć tato- powiedziała wesoło.
- Witaj kochanie! Chodź, pojedziemy do domu i odpoczniesz- odpowiedział pan Evans
Wsiedli do auta i pojechali do domu. Kiedy weszli do domu zauważyła Petunię siedzącą przed telewizorem.
- Cześć- mruknęła do niej nawet nie licząc na odpowiedź.
- No nie. Znowu tu jesteś dziwolągu? Co ty tu robisz? Wracaj do tego wariatkowa- syknęła ta z jadem w głosie.
- Petunio!- oburzyła się pani Evans.
- No co? To prawda. Jest dziwolągiem i z takimi samymi się zadaje. Nie wiem po co przyjechała. Tylko zatruwa moje powietrze. Takich jak ona pali się na stosie- prychnęła.
W oczach Lily zabłysły łzy, ale postanowiła to zignorować.
- Więc mamo-o, jest coś do jedzenia?- zwróciła się do kobiety.
- Tak Liluniu, chodź- spojrzała jeszcze raz karcąco na starszą córkę i udała się do kuchni.
Po zjedzeniu kolacji postanowiła udać się na spacer. Ubrała się i wyszła. Ulice pokryte były śniegiem, który błyszczał pod wpływem księżyca. Domy były przyciemnione nadając całości mrocznego wyglądu. Skierowała swoje kroki w stronę starego parku, w którym usiadła na huśtawce myśląc.
Od kiedy otrzymała list do Hogwartu, jej siostra stała się nie do zniesienia. Zdążyła się już przyzwyczaić do jej zachowania, jednak każde jej docinki sprawiały jej cierpienie. Wiedziała, że to czysta zazdrość. Nie mogła mimo wszystko się pogodzić, że kiedy otwarła bramę do nowego świata, zniszczyła swój dawny, a przede wszystkim wkraczając w niego straciła swoją siostrę...

Remus Lupin wrócił do swojego domu. Był to zwykły, skromny budynek, ale bardzo przytulny. Rodzina Lupinów nigdy nie była najbogatsza. Lecz dla każdego, kto ich znał była najdroższa sobie.
Wszedł do małego salonu, gdzie samotnie popijała kawę kobieta o blond włosach.
- Mamo! Wróciłem! Tata znów w pracy?- powiedział do niej.
- O, cześć synku. Tak. Jak się czujesz?- spojrzała na niego zmartwiona.
- Jakoś- zmarkotniał od razu.
Na złość jemu pełnia przypadała dokładnie w dzień wigilii. Z daleka od przyjaciół, w ciemnej piwnicy będzie cierpiał, podczas gdy inny w oddali będą śpiewali kolędy radując się obecnością bliskich. Minęło tyle lat, a wciąż pamiętał jak jako mały chłopiec wyszedł o zmroku na polankę za domem i został ugryziony przez wilkołaka. Ten feralny dzień zmienił jego w życie w piekło. Wciąż nie mógł uwierzyć, że chodzi do Hogwartu i ma wspaniałych przyjaciół, którzy nawet w tych najcięższych dniach go nie opuścili. Bez nich by sobie nie poradził. W zamyśleniu poszedł się rozpakować...

Syriusz Black wkroczył w progi willi swojego ulubionego wujka, który został wydziedziczony tak, jak on, bo nie popierał poglądów rodziny Blacków. Cieszył się na święta z nim. W korytarzu spotkał właściciela posiadłości uśmiechającego się do niego dobrodusznie.
- Witaj wuju- wyszczerzył się do niego.
- Siemasz Syriuszu.
Zostawił bagaże, którymi zajęły się skrzaty i podążył za wujkiem do kuchni, gdzie zjedli razem kolację śmiejąc się i wesoło rozmawiając. W pewnym momencie, późnym wieczorem, gdy siedzieli w salonie, do okna zapukała mała sowa z gazetą w dziobie. Mężczyzna zapłacił sówce za gazetę i zaczął czytać. Oczy mu się coraz bardziej powiększały, a gdy skończył minę  miał przerażoną. Podał Proroka Wieczornego chłopakowi i powiedział:
- Powinieneś to przeczytać.
Zdziwiony spojrzał na pierwszą stronę. Było tam duże zdjęcie domu, a nad nim widniał Mroczny Znak.
- Zaraz, zaraz. Przecież to dom Jamesa! - powiedział przerażony.
- Czytaj- ponaglił go.
                                                         Sami-Wiecie- Kto  działa!Wśród czarodziejów panuje ogromne poruszenie. W późnych godzinach popołudniowych nad domem numer 5 w Dolinie Godryka wisiał Mroczny Znak (znak Sami-Wiecie-Kogo). Był to dom Potterów. Po oględzinach całego oddziału aurorów stwierdzono, że nie ma nikogo martwego, ani żywnego. Dorea i Charlus zniknęli, a ich syn James nie pojawił się, choć z źródeł wiemy, że opuszczał Hogwart na święta. Apelujemy o ostrożność i jeśli ktoś go widział, prosimy o poinformowanie biura aurorów.
                                                                     R. S.

                                                                 



James Potter otworzył oczy. Wszędzie było ciemno, ale dookoła słyszał głosy. Był strasznie obolały i nie wiedział co się stało. Za nim zdążył zorientować gdzie jest do pomieszczenia wkroczyła ciemna postać.
- Ooo. Obrońca szlam raczył się obudzić- zaśmiała się postać głosem kobiety.
- Kim jesteś?- wychrypiał.
- Ojojoj. Od razu byś chciał wiedzieć. Lepiej przejdźmy do rzeczy.
- Czego chcesz?!
- Powiedz mi.- wyszeptała złowieszczo kobieta- Co wiesz o Zakonie Feniksa. Tylko nie kłam!
Powoli Rogacz zaczął się orientować. Jest w jakiejś ciemnej piwnicy, związany, bez różdżki. A więc go porwali i chcą informacji o Zakonie? O nie. Tak łatwo się nie da.
- Nic.
- Mówiłam nie kłam! Co wiesz o Zakonie?!- zdenerwowała się
- Nic.
- Więc inaczej pogadamy. Cruccio!
*************************************************************************
Hej :)
Oto nowy rozdział :) Jak widać mieliście rację nie było kolorowo.
Mam nadzieję, że się podobało. Nie wiem kiedy następny.
Pozdrawiam,
Rogaczka.